Bóbr, tak jak i żubr czy łoś, w ubiegłym stuleciu był już na granicy zagłady. I podobnie tych jak te większe ssaki, powstał jak Feniks z popiołów. Bobry przywrócone rodzimej przyrodzie zrazu były hołubione, a nowe ich stanowiska witano z nieomal bobrową łzą w oku. Czy dzisiaj – po dziesięcioleciach troski – nadal są wyglądane z taką tęsknotą?
Gdy łoś, jeleń czy żubr zjadają lub tylko zgryzają w lesie to i owo, niszcząc przy tym odnowienia i młodniki, wymagające w efekcie ogradzania, to bobry nie tylko coś zjadają, ale idą o krok dalej i przekształcają całe środowisko. Robią to na własną modłę i wedle swoich potrzeb, co nieraz koliduje z zamierzeniami człowieka, przypisującego sobie prawo wyłączności w sferze środowiskowej inżynierii. Więc leśnicy miewali z tym zwierzęciem – całkiem dosłownie – na pieńku, pieńku mocno zaostrzonym w efekcie bobrowej wycinki. Bobry wszakże potrzebują drzew, a te przecież rosną przede wszystkim w lesie. Czy ci dwaj leśni inżynierowie – leśnik i bóbr – mogą zgodnie współpracować?
Płaczą jak bobry
Świerczyna na torfie. Posmak dalekiej północy. Borealny bór, którego fragmenty skupiły się w „polskim biegunie zimna” – na północnym wschodzie, w puszczach: Augustowskiej, Boreckiej, Rominckiej i Knyszyńskiej. Pod ciemnym pułapem świerków pofalowany dywan mchów torfowców, podziurawiony wystającymi wykrotami i wiatrołomami. Dziś przeważnie chroniony w rezerwatach. Leśnicy traktują te ostępy jako refugia, ostoje dzikości. Ten bór potrzebuje dużo wilgoci. Ale – nie za dużo...
W jednym z takich rezerwatów Puszczy Augustowskiej zadomowiły się bobry. Wspaniały borealny bór świerkowy położony był w głębokiej niecce nad strumykiem, który zwierzęta zatamowały, tworząc zalew. Drzewa, stojące odtąd w wodzie, zaczęły usychać. Przed gospodarzami lasu stanął dylemat: chronić unikalny zespół leśny czy rodzinę bobrów? Zaczęły się rozmowy z wojewódzkim konserwatorem przyrody, deliberacje z naukowcami i znawcami bobrzego życia. Ostatecznie zdecydowano się nie ingerować. Wkrótce pozostał na miejscu las świerkowych... kikutów wystających z bagna. A bobry, zrobiwszy swoje, wyniosły się w inne miejsce. Niektórzy rozkochani w tym ostępie przyrodnicy, wśród nich również leśnicy, popłakiwali jak bobry. – To naturalna kolej rzeczy – zauważa dziś nadleśniczy Wojciech Szostak z Nadleśnictwa Augustów. – W rezerwacie to natura ma być gospodarzem zaprowadzającym własne porządki, choćby nie wszystkim miały się podobać.
Niemniej podobnie alarmistyczne sygnały napływały z różnych stron kraju, w miarę jak ci inżynierowie w futerkach rozprzestrzeniali się na jego obszarze. Narzekali też coraz częściej rolnicy – że im te zwierzęta tarasują rowy melioracyjne, prowadząc do zalewania łąk. Niewielki gospodarski las, położony w dolinie między polami, w krótkim czasie bywał zamieniany w pełne posuszu mokradło. Mało kto kojarzył ekspansję bobrów z melioracją, która poprzez tworzenie sieci rowów ułatwiała tym czworonogom podbijanie nowych terenów. Także lasów.
Mokra robota
Na co właściwie bobrom drzewa, skoro nie jedzą drewna, a tylko korę, łyko oraz zielone części roślin, pędy i owoce? To wszystko przecież mogą znaleźć wśród krzewów i pod drzewami na ziemi. A jednak obalają pokaźne drzewa. Pnie rosłych drzew nie są dla bobrów budulcem, mogą się co najwyżej stać zaczątkiem tamy, gdy upadną w poprzek płynącego brodu. Do tarasowania cieków zwierzęta ściągają do wody nie tylko gałęzie, ale swe budowle tworzą z błota, a także rozmaitych śmieci, jak worki po nawozach czy stare dętki. Powstały w środku zalew może sprawić, że uschnie parę arów, a nawet hektarów stojącego okrągły rok w wodzie drzewostanu. To prawdziwie „mokra robota” tych zwierząt, zwłaszcza gdy jest oglądana z naszego punktu widzenia.
Najintensywniej nasi czworonożni bohaterowie bobrują jesienią, a ich aktywność jest najbardziej zauważalna u progu zimy, gdy opadną już liście. Spędzają czas, gromadząc na zimę zapas gałęzi i tworząc spiżarnie, które są dla nich niezbędne, bo nie zapadają w sen zimowy. Taki magazyn żeru może zawierać tysiące starannie ułożonych gałęzi. Czasami jednak to nie wystarcza i nagle w środku zimy zwierzęta te pojawiają się w przeręblach, wypełzając na lód i przystępując znów do swej „obróbki skrawaniem”. Styczeń to też okres ich godów, odbywanych w wodzie pod lodem.
Tworzone przez nie zalewy mają przede wszystkim znaczenie ochronne, utrudniające dostęp drapieżników. Wejścia do nor i żeremi muszą koniecznie znajdować się pod wodą – stanowi ona dla tych gryzoni rodzaj drzwi ryglujących intruzom dostęp do ich domostwa.
KIELNIA NIE DO MUROWANIA
Kielnią nazywany jest płaski ogon bobra, najbardziej charakterystyczna część jego ciała. Dla tych żyjących w grupach zwierząt ostre plaśnięcie ogonem o powierzchnię wody stanowi ważny sygnał alarmowy. Jednak uwagę ludzi, zwłaszcza dawnych łowców, zwracała przede wszystkim pokrywająca ogon skóra o wyglądzie rybiej łuski. Toteż dania przyrządzane z bobrzego ogona uważano za rybne, a więc postne i jako takie podawano podczas wielkiego postu przez klasztornych czy nadwornych kucharzy. Nie było jednak postne, a wprost przeciwnie – zawierało moc zwierzęcego tłuszczu, bóbr bowiem właśnie w ogonie magazynuje tę energetyczną substancję.
Szkodniki czy dobrodzieje?
Trudno się dziwić, że leśnicy zapłaczą czasem jak bobry, gdy bobrowa inżynieria doprowadzi do zatopienia całych połaci dorodnego drzewostanu. Tak stało się około 20 lat temu w jednym z ostępów Puszczy Augustowskiej, gdzie zalew objął dobrych kilkanaście hektarów. Z początku gospodarze tego fragmentu Puszczy nie bardzo wiedzieli, co robić. W sukurs przyszli im naukowcy, wśród nich specjaliści od wpływu poziomu wód na zdrowotność i wartość gospodarczą drzewostanów. Na miejscu działała spora grupa ekspertów, którzy, choć las zaczynał świecić kikutami uschłych drzew, jednoznacznie orzekli: korzyści przerastają straty. Na miejscu zamarłych drzew pojawiło się ich nowe pokolenie, a las wokół zalewu dzięki podwyższonemu poziomowi wody w gruncie stawał się bardziej dorodny.
To i podobne mu zdarzenia w lasach całego kraju zmieniło spojrzenie na znaczenie bobrów. Nawet co bardziej niechętni dotąd tym zwierzętom leśnicy mogli ocierać łzy z oczu. Coraz częściej rozlegały się głosy, że te ekspansywne zwierzaki to nie szkodniki, ale współtwórcy zdrowego lasu, często lepiej niż ludzie urządzający małą retencję. – Budują tanio i zaczynają bez zezwolenia – śmieje się Adam Sieńko, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Augustów. – A my na takie zezwolenia musimy czekać z półtora roku lub więcej. Zezwolenia budowlane, wodno-prawne, dotyczące ochrony środowiska, a do tego dochodzi jeszcze wiele innych.
Bóbr z wami
Białostockie Nadleśnictwo Płaska. Przed nami opadająca w dół polana, zamknięta ścianą drzewostanu. Olcha i brzoza z niewielką domieszką świerka wskazują, że wyrósł on na mokrym dnie tej doliny, przez którą biegnie niewielki ciek odwadniający. Wszystko jest z lekka przyprószone śniegiem zapowiadającym początek zimy. Kilka lat temu nad ciekiem osiedliły się bobry, ścinając niektóre drzewa, a inne, przez tworzenie podtopień, skazując na uschnięcie. Ale mimo tych ubytków las rośnie. Nad strugą zaś bobry nadal mają swoje żeremia, choć z miejsca, gdzie stoimy, nie widać żadnych pniaków ani ściętych drzew. – Tu było kiedyś zbyt sucho – tłumaczy tutejszy nadleśniczy Roman Rogoziński. – Ale po przyjściu bobrów poziom wody podniósł się i już widać, jak korzystnie wpłynęło to na las.
Nadleśniczy wskazuje wyrastający na skraju drzewostanu pas młodych, gęsto rosnących olch, zaznaczając, że bez wzrostu poziomu wody w gruncie nie byłoby o ich rozwoju mowy. – Owszem, trochę drzew padło, ale inne rosną lepiej, no i wyrasta już nowe pokolenie. Rosną w zwarciu, więc będzie z nich dobry, pożądany na rynku materiał – dodaje nasz przewodnik.
Eksperci oceniają, że skutki bobrzego gospodarowania wodą w lesie to utrata 10 arów drzewostanu na skutek podtapiania, ale zysk zdrowego wzrostu drzew na obszarze sąsiednich trzech hektarów.
Pod dyktando natury
Jak zaznacza Roman Rogoziński, tych nawet kilkadziesiąt hektarów zniszczonych przez bobry wobec 100 tysięcy hektarów Puszczy Augustowskiej to kropla w morzu. Dziś więc ocenia się te straty jako gospodarczo znośne. Coraz bardziej widać korzyści, bo bez wody nie ma życia, a jej coraz bardziej brakuje. – Bobry, przede wszystkim dzięki tarasowaniu odpływu wody, przyczyniają się do tego, że rośnie różnorodność biologiczna, że naprawdę mamy tu puszczę, że rosną lasy zbliżone swym charakterem do naturalnych – przekonuje nasz rozmówca. – W końcu to też ostoja Natura 2000. Mamy poza tym do tych zwierząt sentyment, bo przecież ich populacja odrodziła się po drugiej wojnie światowej niedaleko stąd, nad rzeką Marychą.
Kiedy bobry były w ekspansji, gdy dynamicznie podbijały nowe tereny, gdzie ich od dziesięcioleci nie było, budziły w gospodarzach lasu niepokój. Skutki ich aktywności, choć to zwierzęta dość skryte, mocno rzucają się w oczy. Z czasem jednak leśnicy pogodzili się z nimi, przyzwyczaili się do ich obecności – tym bardziej że rozrost populacji stracił impet. – Dziś populacja jest stabilna – zauważa nadleśniczy Wojciech Szostak. – Zresztą jej rozwojowi dają odpór wilki, których jest tu sporo.
Już wiele lat temu zauważono, że drapieżniki te nastawiły się na nowy rodzaj całkiem łatwej i licznej zdobyczy. Wilk jednak nie upoluje bobra w wodzie. Musi czatować na niego na brzegu albo w pobliżu któregoś z kanałów, jakie gryzonie czasem kopią, by mieć dostęp do rosnących trochę dalej od zalewu drzew. Wilki trzymają więc bobry jakby w szachu, zniechęcając do wędrówek lądowych, ograniczają powodowane przez nie straty.
Czując presję drapieżników, bobry tym bardziej starają się tworzyć zabezpieczające je zalewy, a te korzystnie wpływają na las. W ten sposób o jego obliczu coraz bardziej decyduje natura. – Bobry zajmują te obszary, które i tak od dawna są wyłączone z produkcji. Nie są rezerwatami, ale stanowią ostoje bioróżnorodności – dodaje nadleśniczy Szostak. Te gryzonie mają więc swoje miejsce w lesie. Tu zaś wszystko coraz bardziej toczy się pod dyktando natury.