Wiosna 2019 roku była szczególnie ciepła i sucha. W czasie zimowych miesięcy spadło niewiele śniegu, później tygodniami do dna lasu nie dotarła nawet kropla deszczu, ściółka była wyschnięta. W dłoniach kruszyły się igły, a pod stopami pękały przesuszone gałązki. Wiosenny las zamarł w oczekiwaniu na odrobinę wilgoci. Deszczu, który przegnałby największy koszmar leśników – pożar. 

Feralnego dnia wyznaczyłem drzewa do wycięcia, gdy tuż przed godz. 14 zadzwonił do mnie kolega z nadleśnictwa obok. Zdenerwowany dopytywał się, czy nie mamy jakiegoś dużego pożaru w lesie. Wtedy jeszcze nic o tym nie wiedziałem. Mój dyżur przeciwpożarowy miał się rozpocząć dopiero za trzy godziny, wtedy to miałem obserwować sytuację w trzech ościennych leśnictwach. Zadzwoniłem jednak do punktu alarmowo-dyspozycyjnego naszego nadleśnictwa z pytaniem, czy już jestem potrzebny. Usłyszałem tylko zdawkowe „nie teraz”, po czym w telefonie zapadła cisza. To nie wróżyło niczego dobrego. Niecierpliwie czekałem na kolejny telefon, czułem się jak przed bardzo ważnym egzaminem, każdym nerwem wyczuwałem napięcie. 

Kolega z punktu alarmowo-dyspozycyjnego oddzwonił do mnie przed godziną 15. Potwierdził, że właśnie mamy bardzo duży pożar, ale nie będę potrzebny, mam pełnić dyżur tak jak zwykle. Wróciłem do domu, na dworze było czuć dym. 

Moje podwórko było akurat na trasie przelotów samolotów gaśniczych typu dromader, które co chwila przelatywały nad moją głową. W stronę pożaru leciały ociężałe od wody, z powrotem, w stronę lotniska już żwawsze i lżejsze, gotowe zatankować kolejne hektolitry wody. Aż do wieczora było słychać warkot silników. W powietrzu czuć było spaleniznę, przez podwórze snuły się smugi dymu. Czułem, że sytuacja jest bardzo napięta. 

Po paru dniach dowiedziałem się, że kolega leśniczy, na którego terenie wybuchł pożar, akurat był w delegacji, polecono mu jak najszybciej wrócić i zacząć pakować swoje rzeczy. Jego leśniczówka była na drodze przemieszczania się pożaru. Na szczęście ogień, zanim dotarł do zabudowań, został ugaszony. Walka z żywiołem trwała pięć godzin. 

Tych kilka godzin wystarczyło, by spaliło się ponad 27 ha lasu, czyli tyle, ile razem liczy 39 boisk do piłki nożnej. W gaszeniu brały udział cztery dromadery, które łącznie spędziły w powietrzu ponad 18 godzin. Na płonący las w czasie 34 zrzutów wody, wylały (zrzuciły) ponad 60 tys. m sześc. wody. W akcji brało udział 19 jednostek ratowniczo-gaśniczych i kilkudziesięciu strażaków ochotniczej i Państwowej Straży Pożarnej. Dozorowanie pożarzyska w dzień i w nocy trwało dwa tygodnie. Pracownicy nadleśnictwa, Straż Leśna i pracownicy zakładów usług leśnych praktycznie przez cały ten czas dogaszali nowe zarzewia ognia wybuchające spod ściółki. Do czasu porządnego deszczu było ryzyko ponownego rozpalenia.

Przyczyną pożaru, co chyba nikogo nie zaskoczyło, było podpalenie (ze statystyk Lasów Państwowych wynika, że blisko 60 proc. pożarów jest wywołanych przez podpalaczy). Również w przypadku naszego ktoś podłożył ogień wzdłuż leśnej drogi na odcinku kilkuset metrów, miejsca, gdzie podłożono ogień, były rozsiane również po całym lesie.

Ktoś mógłby powiedzieć, że coś musiało zawieść podczas akcji gaśniczej, że ktoś nie zauważył pojedynczej smużki dymu, że coś zostało zbagatelizowane. W tym przypadku nie zawiódł tak zwany czynnik ludzki. Tamtej wiosny temperatura zdecydowanie była wyższa niż w jeszcze dekadę wcześniej. Ta pogodowa anomalia dała o sobie ponownie znać. Temat dużych pożarów przycichł na zaledwie dwa tygodnie. Pod koniec kwietnia na terenie całego kraju rozpoczęła się ich seria. Najmniejszy z nich zniszczył powierzchnię 25 ha, największy – niemal 50 ha. W ciągu dwóch dni – 23 i 24 kwietnia – w polskich lasach wybuchło ponad 600 pożarów.

Przy obecnej zmianie klimatu nie jesteśmy w stanie całkowicie wyeliminować zagrożenia, mamy wpływ jedynie na wielkość pożarów.

 

W oku kamer 

Czy jesteśmy w stanie uniknąć podobnych sytuacji? Co Lasy Państwowe robią, aby w przyszłości im zapobiec? Niestety, przy obecnej zmianie klimatu nie jesteśmy w stanie całkowicie wyeliminować takiego zagrożenia, mamy wpływ jedynie na wielkość pożarów. 

Lasy Państwowe, a tym samym leśnicy, w wielu przepisach są zobligowane do 

zorganizowania systemu wykrywania i zwalczania pożarów na zarządzanym terenie. Co to oznacza w praktyce? Lasy są monitorowane od marca do października, od wczesnego ranka do zachodu słońca, siecią kamer i dostrzegalni pożarowych.

W różnych nadleśnictwach i regionalnych dyrekcjach LP, w zależności od lokalnej specyfiki, działa to troszeczkę inaczej. W moim nadleśnictwie, jak i w prawie całej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Pile sercem całego systemu są ZPAD-y. Za tym skrótem kryją się zintegrowane punkty alarmowo-dyspozycyjne, które są połączone ze strażą pożarną. Nasz punkt alarmowo-dyspozycyjny znajduje się w budynku Państwowej Straży Pożarnej, to oznacza, że przepływ informacji pomiędzy strażakami a leśnikami jest bardzo szybki i bezpośredni. W tej samej sali, w której strażacy przyjmują zgłoszenia, przy komputerze i wielu monitorach siedzi operator kamer leśnych. Ma ich do dyspozycji kilka, swoim zasięgiem pokrywają teren naszego i sąsiednich nadleśnictw. Dodatkowo ma podgląd do kamer innych nadleśnictw. 

Sprzęt powoli obraca się o 360 stopni i można nim również dowolnie sterować. W przypadku zauważenia dymu kieruje się w jego stronę trzy różne kamery. Dzięki prostym działaniom na mapie można wskazać konkretną lokalizację ognia. 

 

Czerwony kur w ryzach_1

W całych lasach dróg umożliwiających przejazdy wozom strażackim jest ponad 53 tys. km.

(fot. Łukasz Gwiździel)

 

Ręka na pulsie

Dyżurujący w punkcie operator ma także inne zadania. W całej Polsce jest utworzona sieć stacji pogodowych (obecnie jest ich ponad 150), które sprawdzają wilgotność powietrza oraz ściółki leśnej. Na podstawie tych pomiarów codziennie określa się stopień zagrożenia pożarowego lasu. Jeśli jest ono wysokie, to system ochrony przeciwpożarowej jest postawiony w stan gotowości. Informacje o wilgotności leśnej ściółki i powietrza dwa razy dziennie przekazywane są do pełnomocnika nadleśniczego. To kolejna bardzo ważna osoba w całym systemie przeciwpożarowym leśnych jednostek.

W każdym nadleśnictwie jest kilku pełnomocników nadleśniczego. W czasie bezpośredniej akcji ochrony lasów (od marca do października) pełnią wyznaczone, zgodne z harmonogramem dyżury. Również oni, po zapoznaniu się z zagrożeniem pożarowym podanym przez PAD, decydują o uruchomieniu dyżuru pracowników terenowych. W przypadku problemów z lokalizacją wysyłają na poszukiwanie pożaru samochód patrolowo-gaśniczy nadleśnictwa, który jest cały czas do dyspozycji jednostki. 

Poza tym, zanim przyjedzie straż pożarna, to pełnomocnik dowodzi akcją gaśniczą oraz podejmuje decyzję o użyciu samolotów. Oczami i uszami pełnomocnika w terenie są leśniczowie i podleśniczowie. W godzinach pracy pilnują swoich leśnictw, a popołudniami pełnią dyżury. 

Każda jednostka Lasów Państwowych inaczej ustala sobie zasady pracy. W moim nadleśnictwie dyżur po południu, zgodnie z ustalonym harmonogramem, pełni jedna osoba na cztery leśnictwa.  Ponieważ Nadleśnictwo Trzcianka jest podzielone na 12 leśnictw, to oznacza, że jednocześnie pożarowe dyżury pełnią trzy osoby. Każdy z nas musi znać teren i być cały czas pod telefonem. Mamy do swojej dyspozycji mapy z zaznaczonymi dojazdami pożarowymi oraz punktami czerpania wody. W całych lasach takich dróg umożliwiających przejazdy wozom strażackim jest ponad 53 tys. km.

W tej przeciwpożarowej układance ważnym elementem są także samochody patrolowo-gaśnicze, którymi dysponują nadleśnictwa. Te nieduże auta wyposażone w sprzęt gaśniczy, zbiornik z wodą i pompę są głównie wykorzystywane w czasie gaszenia niedużych pożarów bądź też do dogaszania pożarzysk. 

 Jak to się dzieje, że te elementy ze sobą współgrają? Każdy z nich działa na podstawie planu opracowanego na dany rok przez specjalistę Służby Leśnej od ochrony przeciwpożarowej nadleśnictwa, tak aby w razie pożaru każdy wiedział, co ma robić. 

Ponadto na szczeblu regionalnych dyrekcji organizowane jest zabezpieczanie lotnicze. Przygotowane są leśne lotniska, samoloty gaśnicze, piloci i łączność. Lasy dysponują ponad 40 samolotami i śmigłowcami, maszyny te stacjonują w bazach lotniczych rozrzuconych na terenie całego kraju.

W razie potrzeby pełnomocnik nadleśniczego zgłasza potrzebę użycia samolotów i te w kilkanaście minut docierają do każdego miejsca w regionalnej dyrekcji. Ocena sytuacji z powietrza jest bezcenna, a zrzut wody z jednego nawet samolotu potrafi przytłumić pożar i dać szansę na dotarcie samochodów gaśniczych, nim rozwinie się na dobre. Dodatkowo coraz popularniejsze stają się drony, zwłaszcza te wyposażone w kamery rejestrujące ciepło, które są bardzo pomocne zwłaszcza w oczekiwaniu na pojawienie się samolotu gaśniczego 

System działa bardzo sprawnie, dlatego w Polsce duże pożary lasów zdarzają się bardzo rzadko. Niestety coraz bardziej suche zimy i powtarzające się upalne lata mogą mocno uprzykrzyć życie leśników i strażaków. Przekonali się już o tym ludzie mieszkający na południu i, co ciekawe, na północy Europy. Szalejące tam niedawno potężne pożary uzmysławiają siłę tego żywiołu. Leśników z Lasów Państwowych motywuje to do jak najlepszego zabezpieczenia polskich lasów.

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij