Był wczesny świt 30 października 1963 roku, gdy w dolinie nad potokiem Zwór, przy nieistniejącej wówczas wsi Bereżki pojawiły się ciężarówki z tajemniczym ładunkiem. W drewnianych skrzyniach przewożono pięć żubrów, które miały dać początek ich bieszczadzkiej populacji. Po 60 latach jej liczebność szacowana jest na 750 osobników.
Ostatni wolno żyjący karpacki żubr odłowiony został w 1810 roku w Transylwanii i przewieziony do cesarskiego zwierzyńca w Schönbrunn pod Wiedniem, a o tym, że żubry niegdyś występowały w Karpatach, przez ponad 150 lat przypominały jedynie nazwy miejscowości: Żubracze, Zubrovica, Zimbru czy Zubrovytsya.
W latach 60. ubiegłego wieku rozpoczęto działania w celu utworzenia stada wolnościowego w Karpatach. Poprzedzone to było decyzją o rozdzieleniu osobników z domieszką krwi „Kaukasusa”, pochodzącego z Kaukazu osobnika oddzielnego podgatunku Bison bonasus caucasicus oraz jednego z 12 osobników, od których wywodzą się wszystkie populacje obecnie żyjących na świecie żubrów (pozostałe zwierzęta pochodziły z Puszczy Białowieskiej) i osobnym prowadzeniu żubrów górskiej linii hodowlanej.
Jako rejon najbardziej dogodny wytypowano teren bieszczadzkiego Nadleśnictwa Stuposiany. Żubrzą siedzibę o powierzchni 5,68 ha zaczęto wznosić nad potokiem Zwór w okolicy Bereżek. Wrażenie robiło solidne ogrodzenie o ponadkilometrowej długości, które miało wytrzymać ewentualny napór żubrów. Całości dopełniały duże bramy oraz solidny paśnik.
Pierwszych pięć żubrów trafiło do tej luksusowej górskiej posiadłości 30 października 1963 roku. Dwa z nich przybyły z Pszczyny, a trzy z Niepołomic.
W ciągu kolejnych miesięcy przewieziono ich łącznie 15. W 1966 roku dotarły jeszcze cztery osobniki.
Moment powrotu żubrów w Bieszczady świetnie udokumentował Kazimierz Hartman, leśniczy z Nadleśnictwa Stuposiany. Po latach czarno-białe unikalne fotografie udostępnił leśnikom jego syn Marek.
Żubrowe kroniki
Jednym z najciekawszych źródeł wiedzy na temat bieszczadzkiej populacji żubrów jest kronika ośrodka hodowli w Nadleśnictwie Stuposiany. Dokument odręcznie spisany w latach 1963–1964 pozwala odtworzyć nie tylko interesujące fakty, ale i klimat czasów sprzed 60 lat. Zawiera wiele opisów z pierwszej zimy, gdy zwierzęta były trzymane w zagrodzie. Spadło wtedy tyle śniegu, że okolicę pokryły półtorametrowe zaspy, przez długie tygodnie panowały temperatury poniżej minus 20 st. Celsjusza. By utrzymać przy życiu tak cenne okazy, strażnicy cały czas dokarmiali żubry, wykładając w paśniku siano i podsypując żołędzie, których każdy żubr miał wyliczone po 4 kg. W okresie wyjątkowo silnych mrozów zwierzęta mogły jeszcze liczyć na owies i brukiew. O tym, że menu im służyło, wskazuje zapis kronikarza: „…Kondycyjnie wyraźnie poprawiły się, a szczególnie jaskrawie widoczne to było na Pulonie”. Ten, jak zapisano w kronice, nie był skory do dzielenia się i „odżerał pozostałe sztuki, a młodsze byki i cielęta brał na rogi i kaleczył”. Dlatego konieczne stało się wykonanie „cielętnika” i oddzielenie młodzieży od agresywnego przewodnika stada, który w swym otoczeniu tolerował jedynie krowy.
Żubry agresywnie potrafiły zareagować na widok człowieka. Kronika podaje dramatyczny opis sytuacji, gdy „podczas silnego mrozu w styczniu 1964 roku do zagrody wszedł strażnik, aby poszerzyć przeręblę na potoku, z którego piły wodę. Stado w tym czasie było w odległości 60 m od przerębli, ta zaś 6–8 m od płotu. Z chwilą gdy strażnik wszedł przez płot, żubry stały spokojnie i obserwowały; gdy uderzył siekierą w lód, wypadły krowy Puleśna i Pujanka i z brawurą zaatakowały. Czujny strażnik ledwie zdążył wskoczyć na żerdzie ogrodzenia”.
Ciekawostką były przeprowadzane eksperymenty, mające na celu zidentyfikowanie zachowania żubrów w kontakcie z drapieżnikami. W annałach znajduje się opis jednego z nich, jak pod koniec 1963 roku nadleśniczy wraz ze strażnikiem łowieckim chcieli sprawdzić, jak zwierzęta zachowają się w chwili ataku drapieżników. „W tym celu do zagrody, na leżące stado żubrów, wpuszczono silnego psa. Natychmiast został on zaatakowany. Na czoło ataku wysunęły się krowy, następnie byki i cielęta z tyłu. Szarża żubrów była bardzo gwałtowna i pies z ataku przejść musiał do szybkiej ucieczki na zewnątrz zagrody”. Leśnicy podsumowali swój test stwierdzeniem, że „duże zwierzę” wyjdzie ze starcia obronną ręką, a raczej kopytem i rogiem.
Z nastaniem wiosny postanowiono wypuścić żubry na wolność. I tak w maju w 1964 roku rozgrodzono część żerdziowego płotu, ale okazało się, że zwierzęta wcale nie mają zamiaru opuszczać zagrody. Ze swojej ostoi wyszły dopiero nocą. Przez cały następny dzień, bez wypoczynku „penetrowały teren doliny. Były dość podniecone, gdyż mało żerowały, nie kładły się, lecz szły przed siebie, ciągle klucząc. W pierwszym dniu wolności podeszły pod szczyt Kiczerki, następnie wieczorem tego samego dnia były obserwowane na granicy lasu i połonin Bukowego Berda”.
Kronika kończy się datą 25 lipca 1964 roku i wciąż jest bezcennym źródłem dokumentującym powrót żubra w góry. Przez całe lata przechowywana była w kancelarii leśnictwa Widełki. Wraz z dobrodziejstwem inwentarza przejął ją w 1970 roku leśniczy Bolesław Drzazga. Aż do maja 2005 roku kronika znajdowała się w jego bibliotece. Zdarzyło się jednak nieszczęście. Drewnianą leśniczówkę objął pożar. Płonęła jak pochodnia i niewiele udało się z niej uratować. Na szczęście, leśniczy wyniósł kronikę, ratując ją przed spaleniem jako jeden z cenniejszych dokumentów leśnictwa.
W drodze do nowego domu. Na początku lat 60. XX wieku do Nadleśnictwa Stuposiany trafiło pięć pierwszych żubrów.
Epopeja Pulpita
Niewątpliwie najsłynniejszym bieszczadzkim żubrem był i pozostanie Pulpit – młody byczek, który jako trzylatek trafił tu z pierwszym transportem. Był z niego prawdziwy włóczykij. Jego wybitnie turystyczny charakter i przygody sprawiły, że stał się ulubieńcem ludzi i mediów. Zaczęło się od tego, że miał w stadzie silniejszego konkurenta – Pulona. Z końcem października 1964 roku Pulpit podjął pierwszą samotną wędrówkę na północ. Wytropiono go w listopadzie ponad 60 km od zagrody. W kwietniu następnego roku został odłowiony i przewieziony na powrót do stada, gdzie wytrzymał zaledwie kilka miesięcy i już w sierpniu ruszył w kolejną wędrówkę. Tułał się przez całe Podkarpacie, wzbudzając wielką sensację – stał się pupilem regionalnej prasy i radia, które codziennie podawały komunikaty z trasy jego wędrówki i spotkań z ludnością.
W „Nowinach” z 21 stycznia 1965 roku pojawiła się o nim taka informacja.
„[…] nocą 14 na 15 bm. [I.1965] przeszedł do miejscowości Stefkowa, gdzie nastraszył nocnego stróża […] Lubi nawet w biały dzień zachodzić w obejścia zagród chłopskich i pożywiać się sianem ze stogów. Budzi on też niemałą sensację wśród mieszkańców okolicznych wiosek, gdyż pozwala podejść do siebie nawet na 20 m i nie było wypadku, aby kogoś z ciekawskich zaatakował lub poranił”.
W lutym dziennik donosił, że Pulpit na dłużej zatrzymał się w Bezmiechowej Dolnej, gdzie znalazł dobrą stołówkę i został lokalną maskotką. Legowisko miał w pobliskim lesie, a mieszkańcy karmili go sianem, koniczyną, owsem i burakami.
Wkrótce żubr ruszył ku zachodowi, a jego tropem podążali leśnicy, którzy w trosce o swojego podopiecznego udzielali fachowego instruktażu żywieniowego.
Tadeusz Janota Bzowski, hrabia i inspektor bieszczadzkich parków konnych, w swych wspomnieniach „Król Bieszczadów” opisał przygodę Pulpita, który wywołał popłoch wśród uczestników pogrzebu. Gdy kondukt zbliżał się do cmentarza, tuż przy cmentarnej bramie żałobnicy napotkali groźną postać brodatego żubra. „Stał bez ruchu ze swym, właściwym żubrom, ponurym wyrazem pyska. Wszyscy stanęli jak wryci. A kiedy Pulpit – bez żadnych zresztą agresywnych zamiarów – ruszył powoli w kierunku ludzi, uczestnicy pogrzebu rozpierzchli się w popłochu. I ksiądz, i chłopiec z krzyżem, i kobiety niosące wieńce – umknęli pośpiesznie z zagrożonego terenu. Pozostała tylko trumna i porzucone jedlinowe wieńce. Pulpit, jakby zdziwiony tym, co się dzieje, podszedł spokojnie do leżących wieńców, powąchał je, pogardliwie stwierdzając ich niejadalność, przesunął ponurym spojrzeniem po gromadce obserwujących go z oddali ludzi i... ruszył wolno przez ośnieżone pola ku widniejącemu z dala lasowi”.
Przez chwilę wędrowiec pomieszkiwał w Rzeszowie i okolicznych wioskach. Wkrótce ruszył dalej na zachód. Zainteresowanie losem zwierzęcia oraz sympatia do niego rosły, do redakcji trafiało dużo listów od jego miłośników. W jednym z nich proszono o amnestię dla żubra, gdyż miał być odstrzelony. Uważano, że byk odznacza się szczególną łagodnością w stosunku do dzieci, a kobiety toleruje. Nie ufał natomiast mężczyznom. Tadeusz Bzowski opisał wydarzenie, gdy Pulpit pojawił się w stadzie krów w pobliżu Przeworska. „Widok kosmatego potwora wywołał wśród krów popłoch i spowodował gwałtowną ich ucieczkę. Uciekła też krowa, która przed chwilą ocieliła się na pastwisku, pozostawiając nowo urodzone, mokre jeszcze cielę. Pulpit podszedł wolno do noworodka, popatrzył na biedactwo ponurymi jak zwykle oczami i pochylił ku niemu kosmaty łeb. Patrzący na to ludzie byli przekonani, że za chwilę cielę zginie. Tymczasem – łagodny olbrzym obwąchał maleństwo i począł delikatnie i czule je oblizywać”.
Pulpit w swej peregrynacji w ciągu 28 dni przewędrował 400 km. Został ujęty dopiero w okolicy wsi Żabno nad Dunajcem, skąd trafił do hodowli w Niepołomicach. Swe ostatnie lata spędził w krakowskim zoo. Niestety, 11 kwietnia 1970 roku padł na posocznicę.
Dzikie życie
Wypuszczone w maju 1964 roku na wolność stado szybko powiększyło swój areał, oddalając się od zagrody nawet o 20 km. I z czasem mocno zdziczało.
Drugim miejscem reintrodukcji żubrów w Bieszczadach było Nadleśnictwo Komańcza. W okolicy Woli Michowej w dolinie potoku Chliwny wybudowano w 1976 roku zagrodę aklimatyzacyjną o powierzchni około 18 ha.
Jesienią tego samego roku przywieziono z Niepołomic żubry o imionach: Pustułka, Puga II, Puha, Puna i najprawdopodobniej – Pustolnia, do których dokooptowano byka Pulasa z Ogrodu Zoologicznego w Krakowie. W 1980 roku dołączyło do nich dziesięć osobników z Pszczyny i w tym samym roku całą grupę wypuszczono na wolność. W kolejnych latach wypuszczano następne osobniki i w ten sposób powstała tak zwana zachodnia subpopulacja żubrów bieszczadzkich.
W 2017 roku cała populacja bieszczadzka liczyła około 400 żubrów i już wówczas stanowiła najliczniejsze stado na świecie bytujące w górach. Dziś oceniana jest na 750 osobników!
Przekleństwo sukcesu
Mimo pozornie dobrej sytuacji bieszczadzkie żubry mają swoje problemy. Co kilkanaście lat pojawiają się ogniska gruźlicy powodujące konieczność eliminacji całych zarażonych grup. Tak było w 1996 roku na terenie byłego Nadleśnictwa Brzegi Dolne, gdzie trzeba było wyeliminować stado kilkunastu osobników.
Natomiast w 2010 roku na terenie Nadleśnictwa Stuposiany u martwej żubrzycy zdiagnozowano gruźlicę. W ciągu kolejnych trzech lat znaleziono łącznie 11 padłych sztuk. Konieczna była eliminacja całego izolowanego stada 24 żubrów, by zabezpieczyć pozostałe grupy zwierząt przed zarażeniem. Zdaniem specjalistów z zakresu medycyny weterynaryjnej eliminacja chorych osobników to najbardziej uzasadniona, zgodna ze stanem obecnej wiedzy, metoda zwalczania gruźlicy. Zarządzono trzyletni okres kwarantanny, ale od razu zaczęto myśleć o odtworzeniu najstarszego stada w naszych górach. Po zakończeniu karencji i wygaszeniu ogniska gruźlicy naukowcy i weterynarze rekomendowali odtworzenie stada, do czego doszło dopiero wiosną 2017 roku.
Gdy wydawało się, że wygrana z gruźlicą to koniec kłopotów, okazało się, że równie groźna jest telazjoza, choroba, którą powodują niewielkie (o długości od 6 do 21 mm) nicienie z rodzaju Thelazia, bytujące w przewodach łzowych, w worku spojówkowym, pod powieką i na rogówce oka zwierząt. To choroba przysparzająca wielu cierpień, a w konsekwencji prowadząca do śmierci. U osobników żyjących na wolności nie ma możliwości jej leczenia. W ciągu minionej dekady telazjoza wyeliminowała ponad 100 żubrów i wciąż panoszy się w dzikich stadach. – Jak twierdzą specjaliści weterynarii, jedyne działania, jakie możemy podjąć, to eliminacja chorych osobników, skracająca ich cierpienie i zapobiegająca dalszemu rozprzestrzenianiu się choroby – zaznacza Jan Mazur, zastępca dyrektora RDLP w Krośnie ds. gospodarki leśnej. – Przykro patrzeć na stare żubry, które dokonują autoamputacji oczu na sękach, nie mogąc znieść swędzenia i bólu. Dlatego musimy działać.
Według profesor Wandy Olech z Instytutu Nauk o Zwierzętach SGGW, a jednocześnie prezeski Stowarzyszenia Miłośników Żubrów, coraz trudniejsza sytuacja zdrowotna żubrów jest efektem przegęszczenia populacji. A to wymaga pilnego podejmowania poważnych decyzji. – Dziś konieczne jest uprzedzanie skutków pojawiających się zagrożeń, stąd rozproszenie populacji to dla nas sprawa najważniejsza, a uczą nas tego doświadczenia z gruźlicą, którą, póki co, udało się opanować – zaznacza profesor Olech. – Rekomendujemy przesiedlenia żubrów, jak również redukcję stad poprzez odstrzały sanitarne. Powinniśmy mieć dużo małych i rozproszonych stad, a nie kilka dużych.
Ważnym dziś tematem jest spadek akceptacji żubrów przez lokalne społeczności. Jeszcze dziesięć lat temu dominowało u ludzi poczucie dumy z faktu, że mieszkają w sąsiedztwie tych zwierząt. Był to efekt między innymi edukacji prowadzonej przez nadleśnictwa i samorządy. Jednak miejsce dawnej ciekawości i podziwu dla tego wielkiego zwierza coraz częściej zajmują obawy rolników bojących się nie tylko rosnących szkód w uprawach, ale też zakażenia swojego bydła telazjozą.
Więcej uwagi trzeba też poświęcić sprawom szkód w lasach, zarówno państwowych, jak i prywatnych. Najtrudniejsza sytuacja pod tym względem jest w Nadleśnictwie Baligród, gdzie zniszczenia odnotowano na powierzchni ponad 4500 ha. Największe szkody widać w młodnikach jodłowych i bukowych, ale żubry zgryzają też drzewa niemal wszystkich innych gatunków z wyjątkiem brzozy.
Dlatego ważne są kwestie dokarmiania (mimo że wzbudza ono wiele kontrowersji), monitoringu zdrowotnego, jak również możliwości przesiedleń, w tym wysyłki żubrów za granicę. – Problem w tym, że za granicę możemy wysyłać jedynie osobniki zdrowe i młode, a więc takie, które wolelibyśmy pozostawić u siebie – zaznacza prof. Olech.
Bieszczadzkimi żubrami od 60 lat opiekują się leśnicy, podejmując konkretne kroki dla dobra tego zwierza i jego stanu zdrowotnego. Prowadzą zagrodę pokazową i aklimatyzacyjną w Mucznem, organizują imprezy promocyjne jak Dzień Żubra w Lutowiskach. Monitorują stada i zapewniają organizację przesiedleń poszczególnych osobników. – Opieramy się na wskazaniach specjalistów i działamy tak, by symbol i duma polskiej ochrony przyrody przetrwała w dobrym zdrowiu – podkreśla dyrektor Mazur. – Trzeba podejmować często niepopularne decyzje. Jako odpowiedzialni za los żubrów będziemy to robić zawsze w porozumieniu z naukowcami, władzami ochrony przyrody i specjalistami weterynarii. Wszystko po to, by żubry przetrwały wśród gór.