Będące na terenie naszego kraju niezbyt licznymi ptakami lęgowymi nurogęsi, nazywane także traczami nurogęsiami, to przedstawiciele kaczkowatych i bliscy kuzyni popularnych krzyżówek. Nurogęsi związane są z lasami liściastymi i mieszanymi, kępami drzew, dzikimi, wijącymi się przez leśne gęstwiny rzekami i czystymi zbiornikami wodnymi. Dlatego ich występowanie i lęgi w granicach dużego miasta są ornitologiczną sensacją. Zresztą nie tylko ich – sikorki, dzięcioły, puszczyki czy pustułki, czyli gatunki ptaków pierwotnie związane z terenami niezurbanizowanymi, regularnie goszczą w naszych miastach. Niewielu już dziwią spotykane w miejskich parkach jeże, kuny, lisy czy dziki. Po podkarpackich ulicach już nieraz spacerowały wilki czy nawet niedźwiedzie. Dzicy goście coraz częściej odwiedzają nie tylko obrzeża, ale i centra metropolii. Co ciekawe, coraz lepiej się w nich czują i całkiem nieźle odnajdują. Wielkomiejskie życie jest dla nich prostsze, bardziej obfite i bezpieczniejsze. – Miasta mogą dostarczać zwierzętom różnorodnych zasobów, które nie są tak łatwo dostępne w ich naturalnych siedliskach – mówi dr Małgorzata Krokowska-Paluszak z Katedry Leśnictwa i Ekologii Lasu Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, jako przykład podaje nieograniczony wręcz dostęp do pokarmu. – Nasze odpady stanowią obfite źródło pożywienia, a konkurencja w jego zdobywaniu jest mniejsza niż na terenach wiejskich – dodaje. Środowisko miejskie oferuje też bogaty wybór miejsc schronienia, lęgów i gniazdowania, ochronę przed naturalnymi drapieżnikami oraz łagodniejsze i mniej wymagające zimy. 

Lepiej się dostosować

Zwierzęta pojawiają się w naszych miastach, bo ze swoimi osadami wchodzimy na ich terytoria. – W Europie na obszarach miejsko-wiejskich domy i osiedla sąsiadują z dziką roślinnością. W Polsce ponad 60 proc. budynków znajduje się na takich terenach, co wskazuje na liczną obecność ludzi w sąsiedztwie dzikiej przyrody – tłumaczy dr Krokowska-Paluszak.  

Szacuje się, że na świecie w 2030 roku aż 5 miliardów ludzi będzie mieszkać w miastach. Obserwowany przez ostatnie dziesięciolecia dynamiczny rozwój obszarów zurbanizowanych, łączenie ich w metropolie, włączanie do nich terenów wiejskich sprawiają, że zanikają strefy przejściowe pomiędzy dziką przyrodą a miastem, a całe populacje zwierząt spychane są na coraz bardziej okrojone tereny. Zwierzęta mają wybór – albo przyzwyczają się do człowieka, albo muszą się wycofać i szukać nowych, dzikich miejsc do życia. Większość gatunków wprawdzie wybiera to drugie rozwiązanie, jednak sporo z nich do ludzi się przyzwyczaja. – Proces, w którym gatunki dzikich zwierząt i roślin adaptują się do środowiska miejskiego, to synurbizacja – tłumaczy naukowczyni. 

To pozwalające na funkcjonowanie w bliskim sąsiedztwie ludzi dostosowywanie przebiega stopniowo i może prowadzić zarówno do zmian w zachowaniu i diecie zwierząt, jak i ich fizjologii. Zwierzęta początkowo zaczynają tolerować obecność człowieka, przestają się go bać, być płochliwe. Kolejnym etapem jest przyzwyczajanie się do ludzkiego sąsiedztwa i wytworów jego działalności. Końcowym – wypracowanie umiejętności wykorzystania ludzi i ludzkich tworów dla własnego dobra. Doktor Krokowska-Paluszak wskazuje, że pewne gatunki wręcz aktywnie czerpią korzyści z adaptacji do warunków miejskich. – Przykładem ptaków, które nie tylko przystosowały się do życia w miastach, ale i wykazują zdolność do użytkowania miejskich struktur do budowy gniazd i zdobywania pożywienia, są sroki i wrony – mówi. Sukces w miejskiej dżungli pozwala krukowatym odnieść inteligencja.

Przywołane na początku warszawskie tracze mieszkają w Łazienkach Królewskich, rozległym parku pełnym starych drzew i zacisznych miejsc idealnych do zakładania gniazd. Przenoszące się do miast ptaki intuicyjnie odnajdują dogodne miejscówki w parkach, na cmentarzach, w porastających skraje osiedli zadrzewieniach, a nawet w zastępujących skały i skarpy otworach wentylacyjnych czy lukach w murach i ścianach. Wielu ornitologów twierdzi, że to właśnie bogactwo dogodnych do gniazdowania miejsc sprawia, że populacje niektórych gatunków ptaków mają w miastach znacznie większe zagęszczenie niż w środowisku naturalnym. Pierwotnie występujące w górach i budujące gniazda w szczelinach skalnych jerzyki są obecnie pospolite w całym kraju i z powodzeniem wyprowadzają lęgi pod dachami miejskich wieżowców.

Miejskim wyzwaniom czoła stawiają także lisy, które są jednym z najlepiej widocznych przykładów synurbizacji w naszej faunie. W obfitujących w gryzonie i odpadki miastach odnajdują przede wszystkim bogatą bazę pokarmową, która ze względu na nikłą pokrywę śnieżną dostępna jest przez cały rok. Rudzielce praktycznie wyzbyły się strachu przed ludźmi i budują nory w ich bardzo bliskim sąsiedztwie. Spotkać je można w parkach, na cmentarzach a nawet, jak w Poznaniu, na nasypach tramwajowych w centrum miasta. – Lisy w miastach nie mają naturalnych wrogów. Mogą jednak być poważnym źródłem konfliktów, zwłaszcza kiedy wchodzą w interakcje z małymi domowymi zwierzętami lub rozgrzebują śmietniki – dodaje dr Krokowska-Paluszak.

Zwierzęta pojawiają się w naszych miastach, gdyż ze swoimi osadami wchodzimy na ich terytoria.

 

Łaska pańska 

W 2018 roku wzięto pod lupę ankieterów stosunek mieszkańców Poznania do obecnych w ich mieście dzikich zwierząt. Okazało się, że akceptacja dzikiej przyrody zależy od gatunku zwierzęcia oraz potencjalnego zagrożenia lub korzyści, jakie stanowi ono dla człowieka. Będąca wśród twórców ankiety dr Krokowska-Paluszak wskazuje, że w polskiej faunie najlepszy wizerunek wśród mieszkańców miast mają ptaki. – Chodzi głównie o te drobne, śpiewające oraz bociany, które uważane są za symbol szczęścia i dobrobytu, a ich gniazda są chronione i otoczone troską przez lokalne społeczności – opowiada. 

Wśród ssaków, w gronie tych uważanych za pożyteczne, na przykład w ograniczaniu populacji szkodników, znajdują się postrzegane jako sympatyczne i nieszkodliwe jeże oraz wiewiórki. – Te ostatnie budzą jedynie pozytywne emocje i postrzegane są jako urocze i zabawne stworzenia – dodaje. 

Znacznie gorszy wizerunek mają wspomniane już lisy oraz dziki, które regularnie są bohaterami zamieszczanych w sieci filmików ukazujących je, jak buszują po centrach polskich miast, odwiedzają popularne nadmorskie plaże albo ruchliwe ronda. – Dziki są ciekawym elementem przyrody, ale ich obecność w miastach może prowadzić do potencjalnych konfliktów ze względu na szkody w ogrodach i na trawnikach, przeszukiwanie śmietników, a także potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa – wylicza nasza rozmówczyni i  podkreśla, że w miejskich przestrzeniach funkcjonują  zwierzęta, które budzą mieszane uczucia. – Są wśród nich mewy, które tradycyjnie kojarzone są z życiem nadmorskim, ale coraz częściej pojawiają się w dużych miastach, takich jak Kraków czy Warszawa, i są w nich akceptowane. Wykorzystują miejskie środowisko jako miejsce, gdzie można znaleźć pożywienie, korzystając z niezabezpieczonych śmietników, a w dużych skupiskach stają się uciążliwe lub wręcz agresywne – dodaje.

Akceptacja społeczna dzikich zwierząt w miastach, jak dodaje specjalistka,  może się zmieniać w zależności od trendów, edukacji ekologicznej oraz doświadczeń osobistych. Przykładem tych zmian może być opór społeczeństwa w stosunku do masowego odstrzału dzików w związku z epidemią ASF. 

W wielu miastach prowadzone są kampanie mające rozwiewać obawy mieszkańców oraz uczyć ich, jak postępować z dzikimi gośćmi. Pojawiają się komunikaty na stronach internetowych samorządów, w przestrzeni miejskiej stawiane są tablice informacyjne, drukowane broszury i ulotki. – W minimalizowaniu konfliktów ważne są także działania podejmowane przez władze miejskie w celu zarządzania dziką fauną – podkreśla Krokowska-Paluszak.

 

Jesienią do ośrodków trafiają głównie zwierzęta zimujące w Polsce.

(Fot. Mirosław Wąsiński)

Dzikie w wielkim mieście_1

 

Służby w akcji

W 2020 roku Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, jak polskie gminy radzą sobie z dzikimi zwierzętami na swoim terenie. Kontrolerzy podkreślili, że zadanie to „jest utrudnione ze względu na rozproszenie kompetencji podmiotów wyznaczonych do ich ochrony”. Rozwiązywanie problemów związanych z dzikimi zwierzętami w miastach spoczywa nie tylko na samorządach, ale i kołach łowieckich, powiatowych lekarzach weterynarii, generalnym i regionalnym dyrektorze ochrony środowiska i odbywa się przy współudziale organizacji społecznych zajmujących się ochroną zwierząt. 

Według raportu  w 12 skontrolowanych miastach interwencje dotyczące dzikiej zwierzyny w 80 proc. podejmowały straże miejskie, a właściwie ich odpowiednio wyposażone i wyszkolone jednostki. Przykład tego, jak sprawnie może przebiegać zarządzanie dziką zwierzyną w granicach miast, daje Warszawa, w której odłowem i zabezpieczeniem drobnej dzikiej zwierzyny zajmuje się 40 funkcjonariuszy straży miejskiej dysponujących 11 samochodami. – Pracujemy we wszystkich dzielnicach na dwie zmiany przez cały dobę. Poranne zmiany pełni siedem patroli, nocą są dwa – mówi Agata Bitnerowska, kierownik Referatu ds. Ekologicznych Straży Miejskiej m.st. Warszawy.

Warszawski Ekopatrol pracy ma dużo. Zaledwie do końca września 2023 roku służba ta odnotowała 1,5 tys. interwencji związanych z dzikimi zwierzętami. – Zajmujemy się wszystkimi zwierzętami, które nie mają właściciela, a potrzebują pomocy, są chore lub ucierpiały w wypadkach samochodowych – opowiada strażniczka. Przeważnie są to psy i koty, ale często funkcjonariusze jeżdżą do interwencji związanych z gadami, ptakami i drobnymi ssakami. – Z leśnych zwierząt zajmujemy się głównie małymi gatunkami: jeżami, wiewiórkami – tłumaczy. 

Ze względu na prowadzone w mieście liczne remonty starych budynków i ich przebudowy coraz częściej interwencje dotyczą nietoperzy. – One masowo gnieżdżą się na poddaszach albo pod parapetami. Osoba robiąca remont zgłasza to do nas, a my próbujemy je odłowić i przewieźć w bezpieczne miejsce. Pomagamy też uwięzionym podczas remontu i niemogącym się wydostać ptakom – dodaje. Zakres obowiązków strażników miejskich w Warszawie wynika z rozporządzenia prezydenta miasta. Kwestia dzikich zwierząt podzielona jest w nim na dwa podmioty. Tymi większymi, łosiami, sarnami czy dzikami, zajmują się łowczy z Lasów Miejskich, te drobne leżą w gestii straży miejskiej. I jak wyjaśniają nasi rozmówcy ze straży, przy zajściach związanych z dużymi gatunkami jedynie asystują, chroniąc odławiane zwierzę oraz ciekawskich.

Odłowione w trakcie interwencji zwierzęta trafiają do działającego przy Lasach Miejskich Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt, gdzie w razie potrzeby otrzymują pomoc weterynaryjną. Potem wypuszczane są na wolność. Ptaki natomiast oddawane są do azylu prowadzonego w warszawskim zoo. Akcje nie zawsze są łatwe. Kiedy podczas pandemii COVID-19 ulice całkiem opustoszały, to zwierzęta zapuszczały się w głąb miasta i coraz śmielej sobie poczynały.  – W maju 2020 roku ludzie namierzyli łosia w położonym w środku Pragi parku Skaryszewskim. Zwierzę musiało pokonać naprawdę spory kawałek drogi – mówi Agata Bitnerowska. – Łowczy z Lasów Miejskich użył środka usypiającego, ale zanim zwierzę uśnie, to musi minąć jeszcze trochę czasu – wspomina strażniczka. Coraz bardziej senny łoś wszedł do parkowej sadzawki. – Strażnik z Ekopatrolu rzucił się do wody i przytrzymał głowę zwierzęcia, bo inaczej by się utopiło. To było duże poświęcenie z jego strony –  opisuje dramatyczne zajście. 

Strażniczka zauważa, że świadomość mieszkańców miasta odnośnie do dzikich zwierząt rośnie. – Oczywiście wielu ludzi wyciąga telefon i tylko stara się nietypowe zwierzę nagrać. Większość jednak próbuje pomóc. Cieszy nas świadomość, że ludzie do nas dzwonią, a my możemy interweniować – dodaje. 

 

Dzikie w wielkim mieście_2

Potrącone zwierzę często jest w szoku. Bezpieczniej jest poczekać na profesjonalną pomoc.

(Fot. Mirosław Wąsiński)

 

Szklana pułapka

Wprawdzie bilans zysków mieszkania w miastach przewyższa bilans strat, ale bliskie sąsiedztwo ludzi stanowi dla dzikich zwierząt spore niebezpieczeństwo. Według Policyjnego Systemu Ewidencji Wypadków i Kolizji tylko w ubiegłym roku w całym kraju doszło do ponad 22 tys. wypadków z udziałem dzikich zwierząt. 

Jacek Wąsiński, leśnik prowadzący Leśne Pogotowie w Mikołowie, ma swoje własne statystyki. – Co najmniej 40 procent trafiających do nas zwierząt pochodzi z wypadków i kolizji. Myślę, że w tym roku możemy dobić nawet do 3 tysięcy podopiecznych – mówi. Wśród mikołowskich kuracjuszy sporo jest saren, zajęcy, lisów, kun i borsuków. Dominują jednak ptaki przeróżnych gatunków – od najmniejszych mysikrólików po – zaliczane do największych rodzimych ptaków wodnych – łabędzie. – Jesteśmy na Śląsku. Na zurbanizowanych jak tu obszarach tereny rolnicze kurczą się, przybywa domów i dróg, natężenie ruchu wzrasta. A ptaki co roku zachowują się tak samo, kiedy uczą się latać, to zdarza się, że lądują w przypadkowych miejscach, na przykład siadają na środku drogi, co jest dla nich śmiertelnym zagrożeniem – mówi Wąsiński. 

Do prowadzonego przez niego ośrodka jesienią trafiają głównie zwierzęta zimujące w Polsce, wśród których najliczniej reprezentowane są ptaki (łabędzie i inne ptaki wodne oraz krogulce), ale też jeże, sarny, kuny, lisy… Myszołowy w tym okresie skupiają się przy dużych trasach i siedząc na słupkach ogrodzeniowych, wyczekują na ofiarę kolizji z przejeżdżającymi pojazdami, ale same często są przez nie potrącane. Poza samochodami w miastach zagrożeniem dla ptaków są odgradzające trasy szybkiego ruchu oraz ruchliwe ulice ekrany dźwiękochłonne, w które ptaki uderzają najczęściej podczas corocznych migracji, a także linie wysokiego napięcia, o które często zahaczają będące jeszcze niedawno gatunkami wędrownymi łabędzie. – Należy pamiętać, że większość swojego życia młode łabędzie spędzają, siedząc z rodzicami na stawach, w sadzawkach czy jeziorach. Z końcem lata, początkiem jesieni zaczynają korzystać z umiejętności latania i robiąc to na bardzo niskich pułapach, trafiają na wiele przeszkód – opowiada leśnik. 

Dla ptaków bardzo niebezpieczne są również kolizje z budynkami. Ptaki, lecąc, nie zauważają przeszklonych ścian czy dużych okien bez firan i  zasłon, gdyż odbicie powoduje, że widzą las lub łąkę. W ten sposób najczęściej uszkadzają się mniejsze ptaki: mysikróliki, dzwońce, szczygły czy gile, chociaż niekoniecznie jest to regułą. Z oknami zderzają się też większe ptaki, czego przykładem jest przyjęty niedawno do ośrodka i leczony dzięcioł zielony. Ofiarami szyb padają też drozdy czy krogulce. 

Opiekun podkreśla, że ludzie bardzo często próbują sami na własną rękę ratować poszkodowane zwierzęta. A to, zwłaszcza jeśli dotyczy tych potrąconych przez samochody, może zakończyć się nieszczęśliwym wypadkiem. – Zawsze tłumaczę, że podczas pomocy zwierzęciu trzeba przede wszystkim myśleć o sobie i swoim bezpieczeństwie – mówi. Zwierzę, które uległo wypadkowi, przeważnie jest w ogromnym szoku. – W pierwszej kolejności należy zjechać na pobocze, włączyć światła awaryjne, postawić trójkąt i zadzwonić. Najlepiej jest wybrać numer straży miejskiej, a jeśli go nie pamiętamy albo nie chcemy się zastanawiać nad tym, w jakiej jesteśmy gminie, to wybieramy numer 112 – tłumaczy Wąsiński i dodaje, że jeśli zwierzę leży na drodze i stanowi zagrożenie dla poruszających się pojazdów, a świadków zdarzenia jest więcej, to można spróbować ściągnąć je z jezdni. – Miejmy na uwadze to, że nawet jeśli zwierzę jest na boku i wygląda, jakby było w stanie agonalnym, to może być inaczej. Zdarza się, że oszołomione ranne zwierzę w mgnieniu oka się zrywa, wstaje i rusza do przodu. Dlatego ważne jest, żeby nie ustawiać się do niego od strony głowy – mówi. Zwierzę boi się człowieka, gdyż dla niego jesteśmy napastnikami. Strach natomiast wywołuje agresję, w takiej chwili porożem, kłami lub ostrym dziobem możemy zostać bardzo poranieni. Warto o tym pamiętać, niosąc braciom mniejszym pomoc. 

 

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij