Spadające liście już na przełomie października i listopada pokryły runo w warszawskim Lesie Sobieskiego. Grzybiarze przestali krążyć między ścieżkami. Sezon grzybowy 2022 skończył się na dobre. Zresztą w lasach liściastych pierzynka z liści jest tak szczelna, że trudno byłoby cokolwiek wypatrzyć.

A jeszcze w październiku między drzewami można było dostrzec drobne, żółte grzybki. Niejeden pomyślał, że może to spóźniona kurka, choć przy bliższym kontakcie nawet mniej wprawny grzybiarz orientował się, że grzybek jedynie przypomina pieprznika jadalnego. W pułapkę wpadła jednak influencerka znana na TikToku jako Hanusia Wielka. Choć dotąd kojarzona była raczej z popularnego reality show, którego była uczestniczką, a nie z wiedzą na temat runa leśnego, to obserwującym ją w sieci postanowiła pokazać, jak zbiera kurki i dodaje je do jajecznicy. Ruszyła do lasu, gdzie nazbierała żółtych, drobnych grzybków, po czym podsmażyła je na maśle, dodała jajka, a gotowym daniem raczyła się na wizji. Na koniec pouczyła widzów: „Kochani, ale podstawowa zasada: masz wątpliwości jakiekolwiek, nie zbieraj grzybów”.

Lisówki z rekordem odsłon

Z materiału wynika, że Hanusia nie miała nie tylko wątpliwości, ale i wiedzy. Internauci szybko wytknęli jej, że na patelnię wrzuciła nie kurki, a lisówki pomarańczowe – grzyby, które w atlasach sklasyfikowane są jako niejadalne i trujące. Gdy po dobrych kilku dniach zdecydowała się skomentować swój film, który w tym czasie obiegł media i portale internetowe, w niezbyt przekonujący sposób tłumaczyła, że był to jedynie internetowy żart. „Tak to jest, jak coś wyjdzie poza TikToka i ludzie patrzą na te filmiki poważnie” – stwierdziła, dodając, że jajecznicy z lisówkami nie jadła. „Jest jeden haczyk: dwa talerze różnią się od siebie, jeden ma prążki, drugi nie. Były dwie jajecznice”.

Hanusia obwieściła sukces, stwierdziła, że chodziło jej właśnie o taki efekt, jaki wywołała jej publikacja. Rzeczywiście, o ile zwykle jej tiktokowe produkcje notują kilkadziesiąt lub najwyżej kilkaset tysięcy odsłon, to film o jajecznicy miał 2,4 mln odtworzeń.

Marek Snowarski, mykolog, botanik, autor atlasów grzybów i popularnego wśród pasjonatów grzybobrań serwisu Grzyby.pl, zaznacza, że lisówka pomarańczowa to grzyb tradycyjnie niejedzony. – Nikt ich nie zbiera, bo są małowartościowe. Nie epatowałbym jednak tym, że lisówka pomarańczowa jest jakoś szczególnie trująca. Jej zjedzenie nie powinno przynieść większych szkód. Aż 90 procent rosnących u nas grzybów, które można zauważyć w lesie, nie jest trujących. Spożywamy jednak tylko kilkanaście gatunków. Setki innych nie jemy, bo są zbyt drobne, zbyt podobne do innego gatunku, nie ma zwyczaju ich jedzenia – mówi mykolog. Zauważa jednak niemądry trend. – Na stronie Grzyby.pl grzybiarze publikują doniesienia z grzybobrania. To ogólnopolska zabawa. W ostatnim czasie swoje komentarze na stronie zostawiło kilku entuzjastów jedzenia muchomora czerwonego. Informują, że można go zjeść, tylko trzeba go odpowiednio przyrządzić, wygotować – opowiada Snowarski.

Medialna promocja muchomora

Trudno dziwić się tego typu komentarzom, biorąc pod uwagę medialny szum, jaki zapanował w tym roku wokół muchomora czerwonego. Wygląda to tak, jakby do promocji tego gatunku zatrudniono agencje PR i posłużono się influencer marketingiem. Bo to właśnie osobowości internetowe przodują w rozpowszechnianiu informacji o spożywaniu muchomora czerwonego.

Autorka strony i profilu w mediach społecznościowych „O zapachu słońca”, przedstawiająca się jako Eff, tej jesieni obwieściła światu: „dzisiaj rozpoczęłam nową przygodę w moim życiu związana jest ona za zbieraniem, suszeniem a następnie jedzeniem muchomora. większość moich znajomych je te magiczne grzyby regularnie i od wielu lat, a ja nigdy nie czułam takiej potrzeby, aż do września tego roku (pisownia oryginalna – przyp. red).

Eff grzyba nazywa „dostojnym panem muchomorem”, pokazuje zdjęcia z muchomorobrania, zapowiada produkcję dokumentu o swoim eksperymencie, udostępnia nagrania youtuberów, które mają świadczyć o tym, że eksperci ostrzegający przed muchomorem są w błędzie.

Film o burzy wokół muchomora nagrał Alex Kowalczuk, autor kanału youtubowego „9 volt nirwana”. Obśmiewał w nim ostrzeżenia przed jedzeniem muchomora czerwonego. „Mieliśmy zginąć od covida, przypominam, przez ostatnie 2 lata. Pokazywano nam stek bzdur i okłamywano ludzi na masową skalę. Warto o tym nie zapominać. Ten sam szablon narracyjny został zastosowany do tego tematu (muchomora czerwonego – przyp. red.). »Toksykolodzy ostrzegają«, a przedtem było »wirusolodzy ostrzegają«. Jacy wirusolodzy? Skąd oni ich wytrzasnęli?”.

Kowalczuk już przed rokiem opublikował film o wyprawie w poszukiwaniu muchomorów czerwonych, przyznając, że grzyboznawcą nie jest. „Chciałbym się lepiej znać na grzybach. Chyba powinienem wybrać się z kimś, kto kuma bazę” – raczył wówczas widzów swoimi komentarzami. W styczniu pokazał, jak zażywa susz muchomorowy. Opowiadał, że to alternatywa dla środków uspokajających. Po muchomorze oczekiwał „pobudzenia pracy mózgu i orzeźwienia ciała”. Okazało się, że po kolejnym zażyciu suszu nie był w stanie prowadzić samochodu i zapadł w sen. „Trzy tygodnie, siedem kapeluszy i żyję. To jest kolejna wielka ściema, że ten grzyb jest śmiertelnie trujący” – skwitował swój eksperyment.

– Ludzie gonią za doznaniami, kieruje nimi ciekawość, a muchomor czerwony jest w zasięgu ręki – ocenia Marek Snowarski. – Tyle że trend jego jedzenia jest nieracjonalny. Choć śmiertelne zatrucie muchomorem czerwonym jest bardzo rzadkie (literatura fachowa mówi o takich przypadkach w odniesieniu do małych dzieci, które przyjęły dużą dawkę), to grzyb ten zawiera substancje trujące, które silnie działają na system nerwowy. 20–30 minut po zjedzeniu muchomora czerwonego następuje silne pobudzenie motoryczne, człowiek nie może ustać w miejscu, ma ślinotok, rozszerzają się naczynia krwionośne, następuje przyspieszenie akcji serca. Serce może po prostu nie wytrzymać. Przy dużej dawce może dojść do uduszenia spowodowanego paraliżem mięśni oddechowych. Na muchomorze czerwonym można się, kolokwialnie rzecz mówiąc, przejechać, zamiast odlecieć – przestrzega ekspert.

Finał w szpitalu

Tak właśnie przejechała się trójka pacjentów Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Trafili tam w październiku po zatruciu muchomorem czerwonym. Nie były to zatrucia śmiertelne, ale osoby te wymagały hospitalizacji na oddziale intensywnej terapii.

Doktor Paweł Chwaluk, zastępca dyrektora ds. medycznych z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Białej Podlaskiej, wraz z doktor Izabellą Przybysz już w 2015 roku w czasopiśmie „Etnobiologia Polska” opisali przypadek celowej intoksykacji muchomorem czerwonym. 19-latek trafił na Szpitalny Oddział Ratunkowy z powodu zaburzeń świadomości i zachowania. Kilka godzin przed przyjęciem do szpitala mężczyzna zjadł w lesie na surowo dwa średniej wielkości kapelusze muchomora czerwonego i wypił piwo. Był przekonany, że można bezpiecznie jednorazowo spożyć do dziesięciu muchomorów, a wiedzę czerpał z internetu. – Od tamtej pory nie mieliśmy w naszym szpitalu pacjentów, którzy celowo zjedli muchomora czerwonego. To nie jest zjawisko wielkiej skali, ale przypuszczam także, że większość osób, które eksperymentowały z muchomorem czerwonym, nie wymagała specjalistycznej pomocy medycznej – mówi dr Paweł Chwaluk. – Jestem jednak daleki od tego, by mówić, że muchomory czerwone można jeść bezkarnie. Nie każdy zareaguje na substancje w nim zawarte – muscymol i kwas ibotenowy – tak samo. Pokazuje to choćby przykład naszego pacjenta, który nie spodziewał się, że zjedzenie kapeluszy muchomora zakończy się hospitalizacją – zaznacza dr Chwaluk. Ponadto, w artykule dla „Etnobiologii Polskiej” podkreślał, że poszukiwania nowych, legalnych i łatwo dostępnych substancji psychoaktywnych to efekt uboczny polityki antynarkotykowej. „Nierzadkie są opinie, że elementem tego trendu obserwowanego w wielu krajach jest także odurzanie się muchomorami” – czytamy.

Doktor Michał Tchórz z Kliniki Toksykologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie wyjaśnia, że osoba decydująca się na spożycie muchomora czerwonego nigdy do końca nie będzie wiedziała, jaką dawkę zawartych w nim substancji o właściwościach odurzających i halucynogennych – kwasu ibotenowego, muskaryny czy muscymolu – przyjęła. – Zależy, jak grzyb był podany, czy był suszony, czy świeży. W suszonych grzybach tych substancji jest więcej. Ich ilość jest zmienna w zależności od konkretnego grzyba, klimatu, warunków środowiskowych. Może się okazać, że ilość substancji toksycznych, które ktoś przyjął, jest większa, niż się spodziewał, i zamiast lekkiego oszołomienia pojawiło się silne pobudzenie albo psychoza, która może stanowić zagrożenie dla zdrowia – wyjaśnia Michał Tchórz.

Niebezpieczne są nie tylko działania toksycznych substancji na organizm. – Zatrucie muchomorem czerwonym powoduje pobudzenie psychoruchowe, pobudzenie układu sercowego-naczyniowego, ale także zachowania towarzyszące zatruciu: lęk, zaburzenia ucieczkowe, zaburzenia widzenia. W wyniku halucynacji osoba może wykonywać niebezpieczne dla niej ruchy. Chociażby będąc użytkownikiem drogi, może wejść pod samochód czy spowodować wypadek – wyjaśnia toksykolog. Zwraca także uwagę na to, o czym milczą influencerzy i youtuberzy. Eksperymenty z muchomorem czerwonym mogą zakończyć się trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. – Substancje zawarte w muchomorze bezpośrednio nie uszkadzają narządów, ale mając pośredni wpływ na układ  sercowo-naczyniowy, mięśnie, powodując pobudzenie psychoruchowe, następnie śpiączkę, mogą doprowadzić do rabdomiolizy (uszkodzenia mięśni), uszkodzenia nerek, a nawet śmierci – wylicza dr Tchórz.

Marek Snowarski podkreśla, że w mykologicznym rodzaju grupującym gatunki o nazwie muchomor (po łac. Amanita) jest ich kilkadziesiąt i każdy ma inne właściwości. Oprócz muchomora czerwonego mamy muchomora zielonawego, nazywanego wcześniej sromotnikowym – truciciela powodującego uszkodzenie wątroby, nerek i innych narządów, a w konsekwencji śmierć. Z kolei muchomor jadowity jest tak samo trujący jak zielonawy, a muchomor plamisty ma toksyczność analogiczną do muchomora czerwonego. Kilka innych gatunków może wywoływać wymioty i biegunki. – Jest także gatunek jadalny: muchomor czerwieniejący. To jedyny muchomor, którego się poleca do zbierania. Często występuje w naszych lasach, ale jego nazwa odstrasza grzybiarzy. Muchomor czerwieniejący wygląda zupełnie inaczej niż muchomor czerwony. Jest brązowy, duży, masywny. Wystarczą dwie, trzy sztuki i już mamy śniadanie. Niektórzy sobie go chwalą. Jadłem go kilka razy, ale nie jestem amatorem tego grzyba. By go zbierać, trzeba się jednak bezwzględnie na tym znać. Przy grzybobraniu obowiązuje zasada: masz najmniejszą wątpliwość – zostaw, nie warto ryzykować – apeluje Marek Snowarski.

Prawie jak pietruszka

O celowym użyciu muchomora mówi się w odniesieniu do pierwotnych ludów Syberii. – Jego odurzające działanie było wykorzystywane przez szamanów w obrzędach i ceremoniach. Po krótkim (20–30 minut) czasie pobudzenia po spożyciu muchomora następuje stan otumanienia, głębokiego letargu. W tej fazie szamani mieli sny, wizje uznawane za prorocze, sądzili, że kontaktują się z duchami przodków – opowiada Marek Snowarski. I dodaje, że spotkał się z teorią, jakoby także wikingowie przed bitwą zjadali muchomora czerwonego, by wprowadzić się w stan szału wojennego. – Hipoteza ta ma jednak słabe podstawy. Zwłaszcza, że szał bojowy, który po półgodzinie przechodzi w otumanienie, byłby przydatny raczej w jakiejś krótkiej akcji, bójce, a nie w bitwie.

Przepisów na eksperymenty z trującymi czy działającymi psychoaktywnie grzybami czy roślinami jest na szczęście coraz mniej. – Ćwierć wieku temu byli ludzie eksperymentujący z rącznikiem czy innymi roślinami o palczastych liściach, przypominających konopie indyjskie – mówi Marek Snowarski. – W tej chwili można mówić o chwalebnej modzie na jedzenie roślin dziko rosnących. Ale tu też trzeba uważać, na przykład na rośliny z rodziny baldaszkowatych jak szalej jadowity. Na pierwszy rzut oka jest podobny do pietruszki, ale bardzo trujący. To nie są żarty, nie można bezgranicznie sobie ufać i jeść czegoś tylko dlatego, że nam się „wydaje” – podkreśla ekspert.

Poważnymi konsekwencjami grożą eksperymenty z naturą (bieluniem dziędzierzawą). – Nasiona bielunia mają bardzo silne działanie, zawierają dużo silnie toksycznych alkaloidów. Ludzie czytają w internecie o właściwościach psychoaktywnych tej rośliny, ale przestrzegałbym przed sięganiem po nią – podkreśla Snowarski.

Roślinę nazywa się „haszyszem Targówka” (jedna z warszawskich dzielnic – red.). Niestety, po nasiona bielunia sięga nawet młodzież szkolna. Choć całościowych statystyk zatrucia tą rośliną nie ma, to z danych Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. Tadeusza Marciniaka we Wrocławiu wynika, że problem nie jest błahy. Tylko w latach 2004–2007 placówka przyjęła 79 osób z podejrzeniem zatrucia nasionami bielunia dziędzierzawy. Pierwsze objawy zatrucia tą rośliną to suchość w ustach, rozszerzone źrenice i słowotok. Osoby, które zażyły nasiona, mogą cierpieć na zaburzenia mowy, halucynacje i przejściową utratę wzroku. Zatruciu towarzyszą napady szału, silna psychoza. Taka osoba jest zagrożeniem dla siebie i innych. W skrajnych przypadkach może dojść do śpiączki i śmierci.

– Martwi nas, toksykologów, że powraca moda na używanie roślin i grzybów działających odurzająco – podkreśla dr Michał Tchórz. – Problemem nie jest samo zatrucie i jego konsekwencje dla zdrowia. Osoby, które sięgają po substancje odurzające, często zaczynają od tych łagodniejszych, naturalnych, postrzeganych jako mniej niebezpieczne. Często prowadzi to do eksperymentowania z silniejszymi używkami. Grzyby i rośliny działające odurzająco mogą być wstępem do uzależnienia od znacznie groźniejszych substancji, ze wszystkimi konsekwencjami, jakie niesie ze sobą narkomania.

Manifestacja wolności wyboru

Dlaczego interesujemy się jedzeniem tego, co uznano za trujące? – Influencerom i celebrytom w ogóle się nie dziwię. Pokazywanie zerwanych muchomorów czerwonych, opowiadanie o ich przyrządzaniu to dla nich sposób na zaistnienie, gwarancja wzbudzenia sensacji. Szokowanie, pokazywanie nowinek sprawia, że jest o nich głośno – mówi dr Ireneusz Siudem, psycholog społeczny i psychoterapeuta. – Zwykły Kowalski, którzy obserwuje publikacje influencerów, dzieli się nimi czy naśladuje, ma całkiem inne motywacje: ambicja, urażona duma – bo może czuć się oszukany przez tych, którzy od dziecka przestrzegali go przed zbieraniem muchomora czerwonego. W takiej sytuacji czasem zachowujemy się jak przedszkolak, który przy trzaskającym mrozie odmawia założenia czapki, twierdząc, że uszu nie odmrozi. Do tego dochodzi chęć zamanifestowania tego, że ma się wolność wyboru.

Próżno liczyć na to, że z sieci znikną treści promujące jedzenie roślin czy grzybów uchodzących za trujące. Można tylko nawoływać odbiorców do tego, by sprawdzali wiarygodność internetowych twórców. Odpór fali niebezpiecznych treści zachęcających do eksperymentowania z trującymi grzybami czy roślinami dają w sieci lekarze i naukowcy popularni w mediach społecznościowych.

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij