Przedstawiciele flory, fauny, grzybów i mikroorganizmów wojażują lądem, morzem i powietrzem. Pokonują oceany w wodach balastowych statków lub przyczepione do okrętowych kadłubów. Wędrują na paletach i w kontenerach, w produktach rolnych i przemysłowych, opakowaniach, jadą z transportami drewna czy sprzętów. Anonimowo przekraczają z nami granice pojazdami, przewożone wraz z żywnością, na odzieży i obuwiu. Egzotyczne okazy zasilają akwaria i terraria. Zdarza się, że gatunki obce celowo sprowadza się, by tępiły „szkodniki” w ogrodach czy uprawach. Ozdobne rośliny wciąż przywozi się z daleka do parków i ogródków. Z racji cenionych walorów użytkowych nadal zasilają hodowle różnych zwierząt, także futerkowych. A z ową inwazją obcych niekiedy melduje się chorobotwórcze towarzystwo nie zawsze groźne dla gospodarzy, ale nieobojętne dla rodzimych roślin i zwierząt, wreszcie człowieka. Oto uroki szaleństwa globalizacji, nieprawdopodobnego rozwoju światowego handlu i turystyki zagranicznej. 

Niekiedy zwierzęta uwalniają się z hodowli, z miejsc wybranych dla nich przez człowieka (są i takie, którym ktoś wspaniałomyślnie „darował wolność”), a rośliny „uciekają” z upraw i próbują sił, nierzadko z sukcesem, w nowym otoczeniu. I dopiero wtedy przybysze ujawniają swój prawdziwy charakter.

Oblicza zmian

Nie każdy obcy gatunek musi być problematyczny. Ale każdy niesie ze sobą ryzyko naruszenia stabilności ukształtowanych biocenoz, z konsekwencjami dla przyrody, człowieka i jego gospodarki. Mało tego, inwazyjne skłonności mogą zdradzać te, które w granicach naturalnego zasięgu wcale nie są ekspansywne. Ale w całościowym obrazie konsekwencje inwazji organizmów obcych nie podlegają dyskusji. Ubożenie różnorodności biologicznej wiedzie do homogenizacji środowiska naturalnego, degeneruje i upraszcza ekosystemy.

Ćwierć wieku temu na łamach czasopisma „Nature” ukazał się artykuł Gábora L. Lövei „Globalna zmiana jako wynik inwazji”. Autor użył w nim obrazowego określenia „makdonaldyzacja biosfery”, znajdziemy tam także zestawienie ilustrujące udział obcych gatunków roślin we florze różnych regionów świata. Oto tylko niektóre dane: w Europie na 11 820 natywnych gatunków przypadało wtedy 721 mających obce pochodzenie, w Stanach Zjednoczonych,  odpowiednio, na 17300 – 2100, choć w zurbanizowanym, gęsto zaludnionym stanie Nowy Jork 1940 gatunkom rodzimych towarzyszyło już 1830 obcych, na Wyspach Brytyjskich zaś proporcja ta wynosiła 1255 do 946. 

Na tym tle warto zapoznać się z dostępną w sieci internetowej i na bieżąco aktualizowaną bazą danych „Gatunki obce w Polsce”, prowadzoną przez Instytut Ochrony Przyrody PAN w Krakowie. Obecnie obejmuje ona 1236 gatunków roślin, zwierząt i grzybów, a 305 pozycji z tego przypada na zwierzęta.

Szacuje się, że nawet trzecią część liczącej ponad 3500 gatunków flory roślin naczyniowych Polski stanowią te z obcym rodowodem. Dziś 460 gatunków obcych zyskało już pobyt stały. Problem jest wszechogarniający, a granice administracyjne nie mają znaczenia. Ocenia się, że w Europie udział obcych gatunków flory na niektórych obszarach chronionych sięga nawet 40 proc. To zjawisko notowane również w polskich parkach narodowych, krajobrazowych czy rezerwatach. Dla przykładu, w Kampinoskim Parku Narodowym i jego otulinie stwierdzono występowanie 420 gatunków roślin naczyniowych obcego pochodzenia (z czego 40 inwazyjnych), co stanowi prawie trzecią część ogółu flory KPN.

 

Groźne towarzystwo_klon Klon jesionolistny na krótko przed kwitnieniem (obszar NATURA 2000 PLB 140004 "Dolina Srodkowej wisły")
(Fot. Krzysztof Fromczak)

 

Sztuki walki

Co sprawia, że imigranci notują takie sukcesy w konkurencji z gatunkami rodzimymi? Krótki przegląd cech osobniczych ułatwi odpowiedź na to pytanie.

Kwestią o szczególnym znaczeniu jest to, że wielu przedstawicieli owego licznego grona wywodzi się z regionów świata, w których miały zbliżone warunki życia. Niektórym sprzyja i zapewne wciąż będzie sprzyjać postępująca zmiana klimatu. Przybysze mają też zazwyczaj niewygórowane wymagania pokarmowe i siedliskowe, niestraszne im nasze mrozy (o ile jeszcze są), susze bądź wahania temperatury. W nowym otoczeniu nie spotykają za to wielu wrogów naturalnych, z którymi przychodziło się liczyć w dawnej ojczyźnie. A do nowej przywożą wypróbowane rodzaje broni.

Niektóre gatunki obcej flory wykorzystują w walce allelopatię – wydzielają do podłoża szkodliwe (choć znane są również przykłady korzystnych) dla miejscowych sąsiadów substancje chemiczne, hamujące ich wzrost czy kiełkowanie potomstwa. Z tego oręża korzystają na przykład dąb czerwony, orzech włoski, robinia akacjowa (zwana akacją), czeremcha amerykańska czy barszcze: Sosnowskiego i Mantegazziego.

Opadłe liście dębu czerwonego rozkładają się wolno, tworząc warstwę zakwaszającą glebę, co w konsekwencji wiedzie do degradacji siedliska. Wydzielany przez korzenie orzecha włoskiego juglon powoduje spowolnienie wzrostu lub zamieranie innych roślin w promieniu nawet kilkudziesięciu metrów od drzewa. Gatunek ten, sprowadzony z południa Europy i sadzony na naszych ziemiach od średniowiecza, dziś uznawany jest za inwazyjny w początkowej fazie ekspansji, w której wspierają go ptaki krukowate roznoszące po okolicy jego owoce. W latach 90. ubiegłego wieku orzech włoski zaczął pojawiać się poza uprawami i zajmować nowe stanowiska głównie na nieużytkach rolnych, rzadziej w lasach (w buczynach i pośród leszczyn).

Niełatwo też sprostać nieprzystępnej, ciernistej robinii. Jej nasiona utrzymują zdolność kiełkowania nawet przez kilkadziesiąt lat. Wycięta tworzy gąszcz szybko rosnących odrośli korzeniowych. Równie zaborcza jest czeremcha amerykańska,  której więcej uwagi poświęcimy dalej.

 

Charakterystyczne liście dębu czerwonego jesienią.
(Fot. Krzysztof Fronczak)
Groźne towarzystwo_dąb

 

Szkoła zmasowanego ataku

Innym patentem na podbicie nowych terenów jest wykorzystanie potężnych zasobów nasion (tzw. banki nasion w glebie). Taką strategię mają, ujęte na liście inwazyjnych gatunków stwarzających zagrożenie dla Unii Europejskiej i rozprzestrzenionych na szeroką skalę, oba wspomniane barszcze. Podobną zdradza, owocujący wyjątkowo obficie, klon jesionolistny. Dodatkowo jego nasiona skrzydlaki, niesione wiatrem, lądują na ziemi nie tylko w pobliżu drzewa macierzystego, ale nawet kilka kilometrów dalej, z powodzeniem wykorzystują też transport wodny. To drzewo rośnie szybko, owocuje wcześnie i z dużą częstotliwością lat nasiennych, ale nie żyje długo. Jest kruche, łatwo łamie się pod naporem wiatru, śniegu czy pod własnym ciężarem. Niedługo potem na powalonych pniach pojawiają się szpalery pędów przybyszowych. W Europie (w tym w Polsce) klon jesionolistny uważany jest za gatunek inwazyjny obcego pochodzenia, niebezpieczny dla rodzimej flory. Ale zarazem uznaje się go za trwale zadomowiony na siedliskach silnie przekształconych przez człowieka, naturalnych i półnaturalnych. Uwzględniono też pokaźne koszty jego potencjalnego zwalczania. Nie figuruje więc na listach unijnych ani krajowych, choć w Polsce sprawnie anektuje coraz to nowe obszary, szczególnie w dolinach dużych rzek, skąd wypiera między innymi rodzime topole i wierzby. 

Ogromne ilości nasion wytwarzają nawłocie (kanadyjska i późna), sprowadzone do europejskich ogrodów dla pięknie kwitnących kwiatów, a także niecierpki: gruczołowaty i drobnokwiatowy. Te dwie ostatnie rośliny opanowały sztukę wystrzeliwania zawartości torebek nasiennych na odległość kilku metrów.

Niektóre obce gatunki wyróżniają się, poza szybkim przyrostem, zadziwiająco pokaźnymi rozmiarami. Barszcze: Sosnowskiego i Mantegazziego sięgają nawet 4–5 m wysokości i wykształcają gigantyczne wręcz liście. Zacieniają, a przez to skutecznie eliminują ze swego sąsiedztwa miejscową niższą i wolniej rosnącą roślinność oraz jej siewki.

Przenosząc się z ekosystemów rolnych i łąkowych do lasu, barszcze potrafią tworzyć w nim zwarty podszyt. Znane są ze swych skrajnie niebezpiecznych właściwości (przypomnijmy: wydzielają silnie toksyczne związki kumarynowe, powodujące u ludzi i zwierząt rozległe oparzenia chemiczne). Nie tylko dlatego trudno z nimi wygrać. Choć rozmnażają się wyłącznie z nasion, uszkodzone łatwo się regenerują, a ścinane, nawet kilkukrotnie – odrastają.

Światłolubne nawłocie zajmują otwarte, nasłonecznione tereny, także obrzeża lasu. Właściwie nie wkraczają dalej w jego głąb, chyba że uda się im trafić na prześwietlone zręby czy przecinki pod liniami energetycznymi. Prawdziwy pokaz swych możliwości dają na opuszczonych polach uprawnych, gdzie tworzą gęstwinę, której nie sprosta żadna inna roślinność. 

Skutecznie pozbywają się konkurentów wspomniany niecierpek gruczołowaty (zwany himalajskim, co zdradza jego pochodzenie) oraz rdestowce osiągające do 3 m wysokości. Niecierpek gruczołowaty zajmuje obrzeża cieków wodnych oraz doliny strumieni i potoków, zagłuszając miejscową roślinność, a przez to doprowadzając do głębokiego zubożenia różnorodności biologicznej i wreszcie erozji zajętego obszaru. Na straconej pozycji w konfrontacji z nim jest typowa dla takich siedlisk olsza, jej nasiona bowiem cechuje krótsza żywotność niż nasion intruza. Mniejszy jego pobratymiec – niecierpek drobnokwiatowy (także wywodzący się z Azji) tworzy zwarte łany, skutecznie hamujące odnowienia roślinności, również drzewiastej, w lasach.

Nawłocie, niecierpek gruczołowaty, podobnie jak trojeść amerykańska (zaliczona do kategorii inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Unii rozprzestrzenionych na szeroką skalę) czy skupiska robinii, mają w swych arsenałach niebezpieczne metody otwierające im drogę do dominacji. Jako rośliny miododajne (oba barszcze też do takich należą) oferują hurtową wręcz obfitość nektaru. Gromadnie ściągają do nich zapylacze zwabione ponadprzeciętną dostępnością pokarmu i na zaspokojeniu potrzeb tych właśnie gatunków roślin skupia się ich uwaga. Rodzime rośliny, rzadziej odwiedzane, mają mniejsze szanse na zapylenie (niezapylone nie doczekają się nasion), a zatem i przetrwanie. To oznacza zarazem, że poza okresem kwitnienia hurtowników owady zapylające może czekać głód.

Na czarnej liście gatunków rozprzestrzenionych na szeroką skalę poczesne miejsce zajmuje wywodzący się z Dalekiego Wschodu dławisz okrągłolistny. Na ziemie polskie trafił pod koniec XIX wieku jako roślina ozdobna. Bardzo chętnie był sadzony w pierwszej połowie minionego wieku przez niemieckich budowniczych Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego – jako roślina szybko rosnąca i o dużej ilości liści posłużył do maskowania ogromnych betonowych fortyfikacji. Stamtąd wymknął się do okolicznych lasów. Wprowadzenie do parków, ogrodów i na cmentarze otwarło mu widoki na ekspansję w innych częściach kraju, zwłaszcza w południowo-wschodniej Polsce.

Zaborczy dławisz wkracza do zbiorowisk leśnych, w tym do szkółek i upraw. Jego wspinające się nawet na 10 m pnącza dławią drzewa, zwłaszcza osobniki młode. Tam, gdzie nie znajduje podpór, tworzy gęste zarośla, blokujące rozwój odnowień naturalnych. Jego szybki pochód niełatwo zatrzymać, gdyż  rozmnaża się generatywnie (wysiewając nasiona), ale też wegetatywnie (przez odrosty korzeniowe i ukorzenione fragmenty pędów). Zacienia roślinność i uniemożliwia jej spontaniczną regenerację, co często kończy się katastrofą – zmianami właściwości fizykochemicznych gleby i dekompozycją ekosystemu.

 

Trojeść amerykańska jest rośliną miododajną, niestety jest też inwazyjnym gatunkiem obcym stwarzającym zagrożenie dla rodzimych gatunków.
(Fot. Adobe Stock/lpweber)
Groźne towarzystwo_trojeść

 

Zawiedzione nadzieje

Na przełomie XIX i XX wieku w introdukcji obcych gatunków drzew i krzewów leśnych upatrywano w Europie nowych perspektyw dla gospodarki leśnej. Także w Polsce korzystano z tej szansy, o czym świadczy wydany w latach 20. ubiegłego wieku podręcznik „Hodowla lasu”. Autor, prof. Ryszard Biehler, pracownik naukowy SGGW, a potem kierownik Katedry Hodowli Lasu na Uniwersytecie Poznańskim, spośród 20 „zagranicznych gatunków” pozostających w kręgu zainteresowania gospodarki leśnej (m.in. robinia akacjowa, dąb czerwony, czeremcha amerykańska, żywotnik olbrzymi, orzech czarny, świerk sitkajski, jesion amerykański) za szczególnie godne wprowadzenia do naszych lasów uznał sosny: wejmutkę, Banksa i smołową, a także daglezję, modrzew japoński i topolę kanadyjską.

Wróćmy teraz do wspomnianej czeremchy amerykańskiej. Zawitała do Europy w XVII wieku na ziemie polskie na początku XIX wieku jako roślina ozdobna. W latach 60. ubiegłego wieku nasi leśnicy, w ślad jeszcze przedwojennych praktyk leśnictwa zachodnioeuropejskiego, zaczęli sadzić ją jako przedplon na nieużytkach i dla wzbogacenia podszytu w ubogich borach sosnowych. Szybko rosnąca, a przy tym cechująca się zdecydowanie skromniejszymi wymaganiami siedliskowymi niż krajowa czeremcha pospolita wydawała się do tego wręcz stworzona. Plan się nie powiódł. Zamiast pomóc leśnikom, „amerykanka” siała prawdziwe spustoszenie. Zaczęła skutecznie wypierać leśne rośliny zielne i krzewy, także rodzimą czeremchę i blokować odnowienia lasu. Inwazji sprzyjała allelopatia, ale też endozoochoria – roznoszenie nasion przez zwierzęta, w tym ptaki, zjadające jej smaczne owoce. 

Od 20 lat „amerykanki” nie ma już na liście gatunków pomocniczych w lasach, a podejmowane przez leśników działania spowodowały, że napór gatunku stopniowo słabnie, ale problem nie zniknął. Niewielki skutek przynosi wycinanie rośliny – szybko pojawia się wokół niej prawdziwy gąszcz odrostów. Wprawdzie młode osobniki da się wyrywać ręcznie, ale usuwanie karpin po ściętych starszych nie obędzie się bez maszyn lub koni. Zastosowanie herbicydów do zwalczania czeremchy obwarowane jest rygorystycznymi przepisami unijnymi dotyczącymi środków chemicznych dopuszczonych do użytku w gospodarce leśnej. 

Z badań (na przykład prowadzonych przez Wydział Leśny Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu) wynika, że obiecujące wyniki daje zacienianie intruza dzięki podsadzaniu w drzewostanach sosnowych szybko rosnących rodzimych drzew, jak klon zwyczajny czy klon jawor. 

 

Groźne towarzystwo_żółw

Żółw jaszczurowaty pochodzi z Ameryki północnej. Jest bardzo agresywny, nie cofnie się nawet przed atakiem na człowieka.

(Fot. Adobe Stock/rahemnessy)

 

Zza Wielkiej Wody do rowu

Pod koniec marca tego roku media obiegła wiadomość o odłowieniu w rowie melioracyjnym niedaleko Grójca, blisko Warszawy, niebezpiecznego żółwia jaszczurowatego (skorpuchy jaszczurowatej). Dużych rozmiarów gad (waży do 15 kg i więcej, a jego karapaks, czyli pancerz, może mierzyć nawet pół metra) pochodzi z Ameryki Północnej. Zawitał w Polsce – uwaga! – dzięki zabiegom rodaka z Chicago, który w latach 90. minionego wieku zapragnął w ten sposób „ubogacić krajową przyrodę”. Podróżujących do Polski zachęcał on, by zabierali ze sobą jaja gada i zakopywali w wybranych miejscach. I projekt w jakiejś mierze się powiódł. Od 2006 roku odławiano te żółwie trzykrotnie (w oczku wodnym w Gdyni, stawie w Kutnie i rowie pod Grójcem), ponadto obserwowano osobnika w zbiorniku wodnym we Wrocławiu. 

Rzecz w tym, że żółw jaszczurowaty jest bardzo agresywny. Poluje na ryby, płazy, gady (stanowi zagrożenie dla rodzimego żółwia błotnego, objętego ścisłą ochroną gatunkową), nieduże ptaki, ssaki i bezkręgowce. Zaniepokojony nie ucieka, a rzuca się do walki, kąsając bardzo ostrymi, mocnymi szczękami. Nie cofnie się przed atakiem na człowieka. Jest przy tym wektorem (środkiem transportu) patogenów i pasożytów potencjalnie niebezpiecznych dla krajowej fauny oraz dla ludzi. Z tych to powodów znalazł się na liście inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Polski, podlegających szybkiej eliminacji.

O ile skorpucha występuje w naszym kraju nielicznie, to żółw ozdobny, a zwłaszcza jego podgatunek żółw czerwonolicy, rozprzestrzenił się, podobnie jak w całej Europie, w wielkiej skali. Również pochodzi z Ameryki Północnej. W Polsce stał się modną „żywą zabawką” w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to, jak się szacuje, ze Stanów Zjednoczonych najzupełniej oficjalnie sprowadzono do kraju bez mała 450 tys. żółwi ozdobnych. Z czasem pupile stawały się coraz większe, a przez to coraz bardziej kłopotliwe i wiele z nich wypuszczano na wolność. Znalazły ją przede wszystkim w ciekach, kanałach czy zbiornikach wodnych położonych w miastach. To dało impuls do dalszej wędrówki żółwia ozdobnego, dziś spotykanego w siedliskach naturalnych, nawet w parkach narodowych. Następny etap może otworzyć zmiana klimatu – jeśli ocieplenie doprowadzi do przełamania tzw. bariery inkubacyjnej, to przybysz z Ameryki stanie się zdolny do rozmnażania w naturze. 

„Sympatyczny żółwik” jest wprawdzie wszystkożerny, ale w młodym wieku zdecydowanie cechuje go drapieżnictwo – preferuje polowania: na ryby, ich ikrę, narybek, żaby, skrzek, kijanki, raki, mięczaki, skorupiaki czy owady. Konkuruje więc o pokarm z żółwiem błotnym, ale nie tylko o to – zawłaszcza ważne dla gadów, zwierząt zmiennocieplnych, stanowiska do wygrzewania się na słońcu. Groźny jest zresztą dla całego środowiska naturalnego. Podobnie jak wcześniej omawiany „żółwi terminator”, przenosi niebezpieczne dla fauny patogeny i pasożyty.

 

Do Polski szop pracz trafił w latach 50. mininego wieku, a jego inwazja daje się we znaki głównie w Lubuskiem i Zachodniopomorskiem.

(Fot. Janusz Duczkiweicz)

Groźne towarzystwo_szop

 

Krótkie kariery

Na przełomie ubiegłych wieków do Europy, w tym na ziemie polskie, trafił do hodowli dalekowschodni jeleń sika. W wyniku ucieczek zwierząt z hodowli, a może celowego wypuszczania na wolność zadomowił się w nowym otoczeniu przyrodniczym. Obecnie w Polsce żyje na wolności głównie w dwóch populacjach – w pobliżu Zalewu Wiślanego oraz w lasach pszczyńskich na Śląsku.  

Jeleń sika niszczy zbiorowiska leśne i powoduje znaczne szkody w uprawach leśnych. Niekiedy krzyżuje się z naszym jeleniem szlachetnym (dając płodne potomstwo), co zagraża czystości puli genetycznej tego pierwszego. Co gorsza, może być nosicielem azjatyckiego nicienia wywołującego aswortiozę – wyniszczającą chorobę układu pokarmowego oraz prątków gruźlicy, niebezpiecznych dla rodzimych gatunków jeleniowatych i bydła. Na przełomie minionego i obecnego wieku wspomnianym nicieniem zakażone zostały polskie żubry. 

Na mocy rozporządzenia ministra klimatu i środowiska z 25 marca 2022 roku jeleń sika utracił status zwierzęcia łownego, natomiast w grudniu tegoż roku znalazł się na liście inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Polski i podlegających szybkiej eliminacji.

Legendami zdążyła obrosnąć europejska „wolnościowa” historia szopa pracza pochodzącego z Ameryki Północnej. Niektórzy uważają, że zaczęła się w 1934 roku, kiedy to po kilku nieudanych próbach introdukcji w Niemczech dwie pary oswojonych zwierząt wypuszczono do lasu w Hesji. Inni sądzą, że początek dały zwierzęta, które uciekły z fermy w górach Harzu podczas alianckiego nalotu w 1945 roku. Jeszcze inni, że jako żywe maskotki sprowadzili je żołnierze amerykańscy po wojnie stacjonujący w Berlinie, by potem wypuścić na wolność. Jest też wersja o hipisach, którzy w latach 70. otwierali w zachodnich Niemczech klatki hodowlane z szopami, by „ludzie przestali chodzić w naturalnych futrach”. 

Jedno jest pewne. Do Polski szop pracz trafił w latach 50. minionego wieku, a jego intensywna inwazja daje się we znaki w przede wszystkim w województwach lubuskim i zachodniopomorskim. Na wschód od Wisły obserwowany jest sporadycznie. Świetnie pływa, doskonale się wspina. Jest wszystkożerny i zadziwiająco inteligentny. Osobniki miejskie, może przyzwyczajone do dokarmiania, nie bojąc się człowieka, buszują po osiedlach. Penetrują śmietniki, radząc sobie z otwieraniem nawet zamykanych pojemników, mało tego – przekazują wiedzę, jak to się robi, pobratymcom. Zdziczałe wyrządzają poważne szkody w przyrodzie: polują na ptaki, wybierają im jaja z gniazd, pożerają drobne ssaki, ryby i płazy, mięczaki, owady. Zagrażają żółwiom błotnym bytującym w Parku Narodowym „Ujście Warty”, dorzeczu Odry i nadodrzańskich nadleśnictwach. Mocnymi pazurami potrafią rozciąć karapaks tego gada (notabene w Ameryce Północnej żółwie są znaczącym składnikiem diety zwierzęcia). No i wreszcie trzeba wspomnieć, że w odchodach szopów stwierdzono obecność jaj nicieni niebezpiecznych dla innych zwierząt oraz człowieka.

Do 1959 roku szop pracz należał w Polsce do zwierząt łownych, choć z całorocznym okresem ochronnym. Po utracie tego statusu aż do 2005 roku nie miał żadnego innego. Następnie trafił na listę gatunków łownych, choć z okresem ochronnym od początku kwietnia do końca czerwca, co oznaczało, że pozwolono mu się rozmnażać. Od 2009 roku można już było polować na niego przez cały rok. Ostatecznie na mocy marcowego rozporządzenia z 2022 roku (wraz z jeleniem sika, jenotem i piżmakiem) przestał być gatunkiem łownym. Historia szopa pracza z tyloma zwrotami akcji doskonale obrazuje kwestię przybyszów, którzy są nie lada wyzwaniem dla ustawodawców. 

 

Kluczowe znaczenie dla polityki w opisywanej dziedzinie ma Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1143/2014 z 22 października 2014 roku w sprawie działań zapobiegawczych i zaradczych w odniesieniu do wprowadzania i rozprzestrzeniania inwazyjnych gatunków obcych. Przedstawia ono m.in. definicje (fragment art. 3):

1) „gatunek obcy” oznacza każdego żywego osobnika gatunku, podgatunku lub niższego taksonu zwierząt, roślin, grzybów lub drobnoustrojów wprowadzonego poza jego naturalny zasięg; pojęcie to obejmuje wszelkie części, gamety, nasiona, jaja lub diaspory tych gatunków, jak również hybrydy, odmiany lub rasy zdolne do przeżycia i rozmnażania;

2) „inwazyjny gatunek obcy” oznacza gatunek obcy, którego wprowadzenie lub rozprzestrzenianie się zagraża – jak stwierdzono – bioróżnorodności i powiązanym usługom ekosystemowym lub oddziałuje na nie w niepożądany sposób;

3) „inwazyjny gatunek obcy stwarzający zagrożenie dla Unii” oznacza inwazyjny gatunek obcy, którego niepożądane oddziaływanie uznano za wymagające skoordynowanych działań na szczeblu unijnym (…);

4) „inwazyjne gatunki obce stwarzające zagrożenie dla państwa członkowskiego” oznaczają  inwazyjne gatunki obce inne niż inwazyjne gatunki obce stwarzające zagrożenie dla Unii, których niepożądane oddziaływanie w wyniku ich uwolnienia i rozprzestrzeniania się, nawet jeśli nie jest w pełni ocenione, zostaje przez dane państwo członkowskie uznane – na podstawie dowodów naukowych – za istotne dla całości lub części jego terytorium oraz za wymagające podjęcia działań na szczeblu tego państwa członkowskiego; (…)

13) „eliminacja” oznacza pełne i trwałe usunięcie populacji inwazyjnego gatunku obcego środkami letalnymi lub nieletalnymi; (letalne – powodujące śmierć, nieletalne – niepowodujące śmierci – przyp. red.).

Wyrazem dostosowania ustawodawstwa polskiego do wymagań prawa unijnego jest Ustawa z dnia 11 sierpnia 2021 roku o gatunkach obcych wraz późniejszymi aktami wykonawczymi, wśród których szczególne miejsce zajmuje Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 9 grudnia 2022 r. w sprawie listy inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Unii i listy inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Polski, działań zaradczych oraz środków mających na celu przywrócenie naturalnego stanu ekosystemów.

Więcej na ten temat – patrz strony Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (www.gov.pl/web/gdos) oraz Instytutu Ochrony Przyrody PAN https://www.iop.krakow.pl/

 

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij