O ile jednak trudno żurawia nazwać ptakiem leśnym, to z pewnością leśnym człowiekiem można nazwać jego wielkiego miłośnika i obserwatora, który mocno przyczynił się do popularności tego skrzydlatego fenomenu. Bo zresztą Piotra Dziełakowskiego z wielkopolskiej Wschowy znajomi tak nazywają. Ktoś kiedyś powiedział mu: „Piotrek, ty jesteś prawdziwy, gdy przebywasz w lesie”. Albo mówią o nim „Ten Piotr od żurawi”. Znajomi nie pytają go, „Co słychać”, tylko „Co tam u żurawi?”. Piotr swoją pierwszą wystawę zdjęć z życia tych ptasich trębaczy zatytułował po prostu „Żurawie z lasu”. Wkrótce tytuł ten przejął projekt, który okazał się pionierski w skali świata. Dzięki niemu klangory naszych żurawi dały się słyszeć nawet po drugiej stronie globu.

My, dzwoniąc do Piotra, by się z nim umówić na żurawią wyprawę, mamy pewność, że w ten sposób wywołujemy ów dźwięczny okrzyk pod dachem jego rodzinnego domu w Wschowie. Wszakże ten klangor jest – a jakże – sygnałem w jego komórce. Piotr chętnie dzieli się swymi doświadczeniami, więc wkrótce wspólnie wyruszamy na spotkanie tych skrzydlatych zwiastunów nie tylko wiosny, ale i coraz lepszego stanu przyrody w leśnych uroczyskach.

Hejnał mokradła

Głos rozlegającego się w ciemności budzika nie ma w sobie nic z romantyki żurawich klangorów i strukań. Trzeba się jednak zwlec z ciepłej pościeli w gościnnym domu Dziełakowskich, żeby przed świtem być na miejscu obserwacji, zanim zjawią się tam ptaki. Poza tym o tej porze Piotr może bez wyrzutów sumienia opuścić domowe pielesze. – Jak rodzina śpi, mogę iść na żurawie, później czas wracać do roboty. Trzeba przecież zadbać o dostatek we własnym gnieździe. 

Najpierw jedziemy lasem, potem zostawiamy samochód i schodzimy po lekkim stoku. Las ustępuje tu luźno rozrzuconym sosenkom, pod stopami uginają się poduchy mchów szeleszczące pod butami od szronu. Wśród leśnego mszaru majaczy duża czatownia. Prawie domek. Wygodna, z dużym oknem, ulubione miejsce kontemplacji naszego przewodnika. Ale on prowadzi nas dalej, pod nogami zaczyna nam cmokać i chlupotać bagno, do mniejszego ukrycia, bo – jak twierdzi – tu mamy większe szanse na spotkanie oko w oko z wielkimi ptakami. Ale to szczęście będziemy mieli dopiero nazajutrz.

Pierwszego poranka naszych skrzydlatych bohaterów jedynie usłyszymy. „Klangor przypomina głos trąbki i jest głosem natury, który trudno uzmysłowić komuś, kto go jeszcze nie słyszał” – pisał profesor Jan Sokołowski w swym kultowym dziele „Ptaki ziem polskich”. Ale my słyszymy najpierw suche, przeciągłe terkotanie. Coś jak werbel dzięcioła odgrywany na suchej gałęzi, ale o ileż mocniejszy! Brzmi, jakby ktoś kawał dykty włożył w imadło i wprawił w wibrację. Jeden taki odgłos, drugi, trzeci, a następny staje się coraz bardziej metaliczny i zarazem rytmiczny, by przejść w ogłuszający wręcz klangor, wykrzykiwany przez parę ptaków tak, jakby jeden był echem drugiego. Po czym wszystko przechodzi w zduszone krakanie. To – objaśnia nasz przewodnik – oznacza kopulację.

Żuraw jest żywą trąbą. Jego tchawica zwinięta jest w dwie pętle przypominające te, które znamy z instrumentów dętych, a odpowiednio rozbudowany mostek stanowi rodzaj pudła rezonansowego. Ale na leśnym torfowisku dodatkowym takim pudłem stają się też otaczające je zewsząd ściany lasu, od których klangor odbija się echem, nabierając głębi i mocy. Okrzyki żurawi słyszane na polach wydają się nikłe, ginąc wśród hałasu maszyn rolniczych.

 

Klangor nabiera mocy_1
 Na skraju „Kambodży” majaczy czatownia. Umocowana jest na drewnianym podeście, gdyż woda tu głęboka.

 

Choreografia natury

Następnego ranka żurawie już nie każą nam czekać na darmo. Wkrótce wychodzą zza zielonych choinek, a jeden zaczyna podfruwać, bić skrzydłami, dziobać na oślep powietrze. Ten nastrój udziela się też drugiemu i teraz oba miotają się jak szalone. Co chwila schylają się do ziemi, porywają pęczki mchu i rzucają w górę. Czyżby to zapowiedź, że rychło trzeba się brać za budowę skromnego, usłanego wśród mokradła gniazda? – To słynny taniec żurawi! – objaśnia nam Piotr, dodając, że często następuje on zaraz po akcie płciowym i składa się z tych samych, przez wszystkie pary powtarzanych gestów, jakby je ułożył specjalnie dla nich jakiś choreograf.  

Patrząc wiele razy z ukrycia na te tany, Piotr nieraz myślał, że nim ludzie wymyślili taniec, ptaki już dawno tańczyły. A skoro myślał, to wymyślił, żeby w filmie – już nie pierwszym, który właśnie realizuje z grupą entuzjastów – prawdziwi tancerze odegrali żurawie pląsy wedle wzoru natury. Znajdą się tacy? – powątpiewamy. – Już nakręcone – melduje Piotr.

Nic też dziwnego, że ma tu wiele czatowni w różnych miejscach. Chętnie je udostępnia, nie martwi go, że ktoś uwieczni aparatem czy sfilmuje scenę podobną jak on. – Nie mam genu rywalizacji – zapewnia. Jedno z ukryć stoi na pomoście wśród wody, inne w szczerym polu. Bo tu żurawie przebywają godzinami w poszukiwaniu ziarna i różnych bezkręgowców. Chodzą za ciągnikami jak niegdyś bociany. – No właśnie, dotąd wszyscy mówili o bocianie „polski ptak” – zauważa Piotr z pretensją w głosie. – A naprawdę to żuraw jest polskim ptakiem! – dodaje z mocą.

 

Klangor nabiera mocy_2

Taniec żurawi to podskoki, podfruwanie, udawane ataki na partnera. Odbywa się w milczeniu, bez fanfar.

 

Żywe wodomierze

Nasz gospodarz wyjaśnia, dlaczego nie zaprosił nas do swojej ulubionej czatowni, tej największej i najwygodniejszej. Twierdzi, że wokół niej jest teraz za sucho, a żurawie zabierają się już do gniazdowania, więc szanse na ich spotkanie mieliśmy tam, gdzie nie brakuje wody. Można śmiało pójść dalej i stwierdzić, że to właśnie tam, gdzie są żurawie, na pewno jest odpowiedni poziom wód w gruncie. To żywe wodomierze. Tylko takie miejsca pozwalają im na założenie lęgowej siedziby w postaci skromnego posłania na ziemi wśród mokradeł. „Na bagnie, w miejscu najbardziej niedostępnym i skrytym, ścielą gniazdo. Tylko wyjątkowo można się doń dostać suchą nogą” – pisał we wspomnianej już publikacji prof. Jan Sokołowski. Bo gdy można dojść na sucho lub przynajmniej nie za bardzo się mocząc, może nastąpić to, co oglądamy na jednym z filmów zrealizowanych przez Piotra i spółkę. Oto do żurawiego gniazda, położonego w prawie suchym miejscu i w związku z tym przytulonym dla niepoznaki do trzcin, zakrada się lis i konsumuje oba złożone tu jaja. Dorosłe ptaki, spłoszone, nie dają rady na czas wrócić, by pogonić łupieżcę, tym bardziej że trzciny także przed ich oczyma ukrywały poczynania rudzielca. – Żuraw lubi mieć jaja jak na patelni! – zapewnia nas, nieco zdziwionych, nasz żurawi ekspert. – Dla przetrwania gniazda kluczowe jest, by ptaki w razie spłoszenia mogły cały czas mieć swój skarb na oku i jak najszybciej do niego wrócić. 

Potwierdziły to obserwacje Piotra i jego kolegów. Im bardziej odsłonięte jest gniazdo, tym szybciej jego właściciele wracają. Okazuje się, że osłona krzaków czy trzcin nie jest w stanie ukryć lęgu przed okiem czy nosem drapieżników, za to najlepszą ochronę zapewnia odpowiednio głęboka woda wokół. Kiedyś w takiej sytuacji lis chciał dostać się do gniazda po kładce ze zwalonego drzewa. Został natychmiast zauważony i pogoniony przez żurawią parę. Gdzie indziej jenot uparcie próbował dywersji, ale gdy po ataku żurawia wszystkimi łapami wylądował w wodzie, stracił pewność siebie i umknął jak niepyszny. Amatorów na żurawie jaja – w gnieździe są co prawda tylko dwa, ale za to duże – nie brakuje. Na jednym z filmów widać, jak żuraw atakuje i dziobie... jelenia. Piotr dotarł do opublikowanej za granicą pracy, wedle której jelenie w okresie tworzenia scypułu, czyli osłony dla wyrastającego poroża, potrzebują substancji zawartych w jajach i ochoczo ich szukają (sic!). 

Najtrudniej poradzić sobie z krukami, bo one widzą wszystko z góry, działają kolektywnie, pilnie obserwują wszystko, co żyje, i doskonale wiedzą, że oto jakaś para żurawi właśnie złożyła jaja. A te uwielbiają. Tym bardziej w razie ich napaści liczy się spostrzegawczość i refleks rodziców zagrożonego lęgu.

Rurą do Kambodży

Woda wokół żurawiego gniazda stanowi więc coś w rodzaju obronnej fosy. Gdzie wody brak, nie są w stanie gniazdować albo tracą lęgi umieszczone z braku laku w nie dość bezpiecznych miejscach. 

Tymczasem na początku drugiej połowy XX wieku przez nasz kraj przetoczyła się prawdziwa ofensywa melioracyjna, polegająca zwykle na osuszaniu wszystkiego, co choć trochę podmokłe. Nie ominęła i lasów. Rozmiłowany w żurawiach Piotr smętnie popatrywał na spore, częściowo otoczone lasem torfowisko, które stało się ofiarą takich praktyk, a żurawie bywały tam już tylko od czasu do czasu. A przecież ta Kambodża – jak nazwał uroczysko – mogłaby pomieścić niejedną gniazdującą parę. Tylko – skąd wziąć wodę?

Marzenie stało się rzeczywistością za sprawą tutejszego Nadleśnictwa Włoszakowice. Myśl o nawodnieniu bagna wpisywała się w program małej retencji w Lasach Państwowych, a entuzjazm ptasiego obrońcy i majestat żurawia dodatkowo zachęciły ówczesnego nadleśniczego Ryszarda Łopusiewicza, by podjąć się zadania nieledwie szalonego: doprowadzenia rurą wody z odległego o kilometr kanału. Od bagna dzielił go bowiem wododział złożony z wydmowych wzgórz, które w innym wypadku trzeba byłoby przekopać ze świadomością, że część doprowadzonej tym przekopem wody i tak wsiąknie w piasek. Nawadnianie rurą trwało parę ładnych lat, ale udało się i w czasie kolejnych wiosen Piotr mógł ogłaszać powrót bujnego życia nad zdegradowane mokradło, co zostało udokumentowane w filmie „50 cm życia”, nakręconego wspólnym wysiłkiem nadleśnictwa i grupy entuzjastów, w której nasz bohater był twórcą zdjęć i dźwięku do filmu. Owych 50 cm to wzrost poziomu wody na bagnie. Imponujący! – W zeszłym roku mieliśmy rekordową liczę gniazd żurawia, aż dziewięć! – informuje dziś nasz przewodnik.

Ale nieuleczalny w swym entuzjazmie Piotr postanowił iść za ciosem i zaproponował: a jakbyśmy tak urządzili internetowy streaming, pozwalający oglądać na żywo to, co się dzieje w domostwie kultowego ptaka?

Hejnał z łysińskiej wieży  

Godowe klangory żurawi tradycyjnie nazywa się hejnałem, choć to słowo bardziej kojarzy nam się z trąbką z wieży mariackiej. Tutaj też hejnał niesie się w świat z kościelnej wieży, tyle że w niedalekich Łysinach. Tam trzeba było umieścić antenę odbierającą radiowy sygnał nadawany z sąsiedztwa gniazda. Niezbyt mocny. – Nadawanie samego dźwięku to nie problem, ale dużo gorzej jest z obrazem – żali się Piotr. Techniczne szczegóły przedsięwzięcia zostały pokazane we wspomnianym filmie „50 cm życia”.

Początkowo nadleśniczy patrzył na pomysł sceptycznie, grono zapaleńców też miewało chwile zwątpienia, aż… udało się. To pierwszy w świecie przekaz obrazu i dźwięku z gniazda żurawia, jednego z najbardziej ostrożnych i dzikich ptaków!

Do Piotra zaczęły dochodzić wiadomości od widzów i słuchaczy z przeróżnych zakątków globu. Od Stanów Zjednoczonych po Europę, a nawet z Pakistanu. Jakiś profesor – przyrodnik z Lizbony, donosił, że właśnie ogląda relację ze studentami w ramach zajęć dydaktycznych. Transmisje trwały przez trzy kolejne sezony, później nastąpiła przerwa, bo pogorszyły się warunki przekazywania sygnału. Tej wiosny transmisja ma ruszyć na nowo. A jak dobrze pójdzie, na jesieni będzie miał premierę kolejny film, tym razem pod tytułem „Człowiek i żuraw”. Są – przyznaje jego współtwórca – problemy z dopięciem finansów, ekipa zastanawia się też nad ostatecznym kształtem jego głównego przesłania, bo... – Do niedawna wszyscy mówili o żurawiu jako o ptaku nadziei, szczęścia, pięknym, wspaniałym „naszym żurawiu” – zauważa Piotr. – Ale ostatnio coraz więcej jest skarg na niego. Zwłaszcza od nowoczesnych rolników – farmerów hodujących rośliny na dużych, zwartych obszarach.

Bo przecież na większych obszarach chętniej siadają większe stada żurawi, liczące setki, a nawet tysiące ptasich dusz. Jeżeli nawet nie wyjedzą nasion kukurydzy czy innych zbóż, to podepczą i pograbią mocnymi dziobami ziemię, ryjąc pod sadzonkami roślin w poszukiwaniu larw owadów. Okazuje się, że obsiadają nawet uprawy kapusty. Kapuściana główka podziobana przez żurawia nie doznaje większego uszczerbku, ale że dziób ten jest oblepiony ziemią, w kapuście będzie pełno piachu. Żartujemy sobie z Piotrem, iż fakt, że kapustę z jakiegoś pola dziobał ten kultowy, okazały przedstawiciel ornitofauny, nazywany przecież ptakiem szczęścia lub ptakiem nadziei, mógłby przyczynić się do reklamy takiego warzywa jako bardziej ekologicznego – z zastrzeżeniem, że trzeba najpierw tę kapustę wypłukać. Producentom rolnym jednak nie jest do śmiechu: za straty oczekują odszkodowań.

Pełną... gąbką

Inaczej ma się rzecz w lasach. Żurawie – w przeciwieństwie do jeleni czy łosi – nie uszkadzają upraw, nie spałują drzew, a mają z leśnikami wspólny interes: obfitość wody. Obecny nadleśniczy Włoszakowic Tomasz Furmańczak zabrał się za nawadnianie kolejnych mokradeł i budowanie zastawek na rowach odwadniających, których szereg już zainstalowano. Włoszakowice są jednym z 16 wielkopolskich nadleśnictw uczestniczących w projekcie „Mokradło” służącym zatrzymywaniu wody w lasach. Projekt promuje kampania „Las pełną gąbką”. A 2 lutego z racji corocznego Światowego Dnia Mokradeł odbyło się spotkanie fachowców, praktyków, przyrodników i przedstawicieli najwyższych władz (między innymi ministrów), podczas którego debatowano nad pilną koniecznością ochrony i odtwarzania terenów wodno-błotnych. To zresztą przecież jeden z punktów rządowej umowy koalicyjnej. Jak informuje uczestnik tej narady dr Wiktor Kotowski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wybitny znawca problemów biologii i ochrony mokradeł, szczególnie konstruktywne deklaracje padły ze strony Lasów Państwowych, które wszystkie podmokłe lasy i śródleśne mokradła będą traktować jako obszary wodochronne i węglochronne (bagna torfowe wiążą węgiel z atmosfery, a odwodnione – oddają go w postaci ogromnych ilości dwutlenku węgla) i ostoje różnorodności biologicznej, wyłączone z planów produkcji surowca drzewnego. 

Choć to plany dotyczące wody, nie są na wodzie pisane: wszystko już się dzieje, a Biuro Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej wespół z Centrum Koordynacji Projektów Środowiskowych przystępują do szeroko zakrojonej akcji inwentaryzowania, określania stanu i chronienia wszelkich terenów podmokłych w lasach, łącznie z renaturalizacją, czyli przywracaniem naturalnego stanu tych nie do końca zniszczonych.

Żurawie będą z pewnością wielkimi beneficjentami tych poczynań. Dobiegające z leśnych ostępów godowe klangory nabiorą mocy i będą najlepszym  świadectwem, że poziom wody jest tu należyty. Więc te działania zyskują żywą, widoczną, słyszalną, a nieraz też godnie paradującą reklamę skuteczności ochrony mokradeł i ich różnorodności.    

Klangor nabiera mocy_3

 

Jego wysokość żuraw

Żuraw to największy i najwyższy z ptaków żyjących w Polsce. Ptak na stojąco osiąga wzrost 1,2–1,3 m, rozpiętość skrzydeł do 220 cm, wagę około 5 kg. Przedstawiciele obu płci wyglądają tak samo, z tym że samiec „nosi się bardziej godnie”, puszy się, przez co robi wrażenie większego. Wydaje metaliczny, przypominający odgłos trąbki okrzyk, układany w różne zwrotki, zwany klangorem albo strukaniem. W rodzinie żurawi jest jeszcze 12 innych, niegniazdujących u nas gatunków. Większość naszych  żurawi odlatuje na zimę, niektóre aż do południowej Afryki, ale coraz częściej zimują w Europie lub pozostają w kraju, zwłaszcza w jego zachodniej części. Gnieżdżą się na terenach podmokłych, grząskich i trudno dostępnych, zarówno wśród lasu, jak i na terenach otwartych, gdzie na prostym naziemnym posłaniu samica wczesną wiosną składa dwa jaja. Jeszcze w połowie ubiegłego stulecia żuraw był rzadkim, zdecydowanie unikającym człowieka przedstawicielem ornitofauny, o którego przyszłość obawiano się w związku z nasilonym osuszaniem terenów podmokłych pod uprawy. Ale zmiany w rolnictwie, a zwłaszcza rozpowszechnienie się upraw kukurydzy, spowodowały eksplozję liczebną tych ptaków. Gatunek jest objęty ochroną. 

                             

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij