Jest połowa listopada. Właśnie wstaje jeden z pierwszych dni prawdziwej jesieni. Mimo chłodu jest to najwłaściwszy moment, żeby z leśniczym Zdobkiem wyruszyć do lasu na jesienne poszukiwania owadów, czyli sprawdzanie liczebności potencjalnych szkodników drzew.
Musimy mieć pewność, że wszystkie larwy i gąsienice zeszły już do ściółki i są gotowe do przetrwania zimy – opowiada Zdobysław Czarnowski, leśniczy Leśnictwa Podrąbiona w gdańskim Nadleśnictwie Kościerzyna, kiedy jego samochodem zagłębiamy się w charakterystyczny dla tego rejonu Kaszub bór sosnowy. – Dlatego właśnie jesienne poszukiwania owadów wykonujemy po pierwszych przymrozkach. Najczęściej jest to pierwsza połowa listopada – dodaje, zatrzymując samochód na leśnej drodze. Według słów Zdobka trafiliśmy na pogodę idealną – lekki mróz i czyste niebo będące gwarancją braku deszczu. – To bardzo ważne, bo deszcz może znacząco obniżyć jakość wykonywanych prac – mówi. Wilgotna, namoknięta ściółka utrudnia poszukiwania, a i dla zgiętych w pół i klęczących poszukiwaczy kapiący za kołnierz i spływający po plecach mroźny deszcz nie jest niczym przyjemnym. – Niefajne są też większe mrozy – dodaje Zdobek. – Zwłaszcza po deszczu, bo ciężko rozdrobnić taką zamarzniętą ściółkę. Zdarzały się też lata, kiedy w tym czasie sypał już solidny śnieg – mówi.
Gąsienice barczatki sosnówki zimę spędzają ukryte w leśnej ściółce. Wraz z nadejściem wiosny budzą się i zaczynają wspinać się po pniu do korony drzewa, gdzie żerują na igłach, pączkach i korze młodych pędów.
Jedna gąsienica brudnicy mniszki potrafi w ciągu życia „wciągnąć” nawet trzysta igieł sosny.
Kiedy wchodzimy do lasu, wiem już, że czeka mnie swego rodzaju joga w zimnym lesie, z dodatkową atrakcją w postaci grzebania w ziemi w poszukiwaniu jakichś „robali”. – To, co robimy, zgodnie ze stosowaną przez leśników Instrukcją Ochrony Lasu, nazywa się jesiennymi poszukiwaniami szkodników pierwotnych sosny. Skupiamy się zatem na wygrzebywaniu np. strzygoni choinówki, poprocha cetyniaka, boreczników i brudnicy mniszki – mówi Zdobek, zatrzymuje się na chwilę i w kieszonkowym atlasie owadów pokazuje mi… motyle. Te całkiem niewinnie, a wręcz sympatycznie wyglądające owady są prawdziwym zagrożeniem nie tylko dla porastających Zdobkowe bory sosen, ale i dla drzew w całym kraju. – Owady są potrzebne w lesie, pełnią ważną rolę w jego życiu, są na przykład pokarmem dla wielu stworzeń – tłumaczy. – Jednak kiedy zaczynają się pojawiać masowo, czyli dochodzi do tzw. gradacji, to mamy problem. One są bardzo żarłoczne: jedna gąsienica brudnicy mniszki potrafi w ciągu życia „wciągnąć” nawet trzysta igieł sosny, więc w najlepszym wypadku objedzą nieco igieł z drzewa, a w najgorszym doprowadzą do tzw. gołożeru, czyli całkowicie ogołocą drzewo, co najczęściej prowadzi do jego śmierci – mówi i dodaje, że najbardziej czarnym scenariuszem jest ten, kiedy owady zjadają igły ze wszystkich drzew na dużej powierzchni lasów. – Tak było w 1986 r., kiedy brudnica mniszka objadła drzewa na obszarze 6 mln ha – tłumaczy Zdobek. Żeby uniknąć właśnie takich tragicznych dla lasu zdarzeń, leśnicy co roku poszukują w ściółce owadów. – Znając liczbę larw i gąsienic szkodników oraz ich zdrowotność, możemy przewidzieć, czy wiosną pojawią się masowo oraz planować ich ewentualne zwalczanie, np. przez opryski – mówi kaszubski leśniczy i dodaje, że gdy jesienią ich liczebność przekracza stany krytyczne, wiosną w zagrożonych drzewostanach wykonywane są dodatkowe próby. – Sprawdzamy w ten sposób, jak szkodniki przeżyły zimę, licząc na to, że padły ofiarą jakiejś choroby grzybowej czy drapieżnych owadów, albo zostały pożarte przez dziki – dopowiada.
Poszukiwania prowadzone są na wyznaczonej powierzchni kontrolnej.
Zdobek kończy opowiadać, a moim oczom ukazuje się przedziwny widok. Pod sosną klęczą dwie osoby i grabkami rozgrzebują warstwę suchych igieł. – To są pracownicy zakładu usług leśnych, bo to oni najczęściej pracują przy poszukiwaniach – tłumaczy leśnik i podkreśla, że wykonujący poszukiwania postępują wedle ściśle określonych w Instrukcji Ochrony Lasu schematów i wbrew pozorom nie ma tutaj miejsca na chaos. – Tu widzisz metodę „dwóch drzew” – wyjaśnia. – To najnowszy sposób poszukiwań owadów, który obecnie obowiązuje w moim nadleśnictwie i chyba ten sposób lubię najbardziej – mówi leśniczy. Sposób ten polega na wyborze jednego drzewa na brzegu powierzchni kontrolnej, a drugiego wewnątrz. Do każdego z drzew przykłada się dwie listwy połączone sznurkami, które tworzą prostokąt o wymiarach 2,6 m na 1 m, tak aby zamknąć drzewo w powstałym prostokącie. – Wnętrze figury jest naszą powierzchnią poszukiwań. Dokładnie przeszukujemy ściółkę, próchnicę i glebę oraz spękania kory w szyi korzeniowej. Ta metoda jest znacznie mniej pracochłonna niż stosowana u mnie wcześniej metoda dziesięciu powierzchni próbnych – opowiada Zdobek. – Szkodników szuka się w niej pod dziesięcioma drzewami, jednak nie pod całą koroną, ale w ramkach o wymiarach 0,5 m na 1 m. Przy pierwszym drzewie kładzie się ją tuż przy pniu drzewa i w jej obrębie przeszukuje ściółkę, próchnicę i glebę. Obszukiwany jest też sam pień. Przy kolejnym drzewie ramkę odsuwamy o 1,5 m od pnia i robimy to samo – mówi. W skrócie: drzewa o numerach nieparzystych obszukiwane są tuż przy pniu, a o parzystych w oddaleniu 1,5 m od pnia. – To prosty schemat, drzewa kontrolne oddalone są od siebie co ok. 35 m, a wszystkie znalezione tutaj owady zbieramy do tego samego pudełka – mówi Zdobek. – Ja jednak za tą metodą niezbyt przepadałem, bo jest bardzo czasochłonna, cały czas trzeba biegać po lesie ze schematami i ramką – zauważa. Istnieje jeszcze jedna metoda, tzw. powierzchni podokapowej. – Jest ona obecnie bardzo rzadko stosowana – mówi. Polega na tym, że z całej partii kontrolnej poszukujący wybiera jedno przeciętne drzewo i zaznacza na glebie miejsce, w którym kończy się obrys rzutu korony. – W pierwszym etapie przeszukuje się szyję korzeniową, załamania kory oraz różne gałęzie i pniaczki w tym rzucie, ponieważ to głównie w załamaniach kory zimują w swoich baryłkach larwy boreczników. Potem posuwamy się od pnia w kierunku zewnętrznym i przeszukujemy po kolei warstwę ściółki i próchnicy, dochodząc aż do gleby mineralnej. Przy szyi korzeniowej dodatkowo przekopujemy glebę, ponieważ głębiej w ziemi zimują larwy osnui gwiaździstej – wyjaśnia leśnik. W trakcie „zabiegu” ściółka i próchnica są odrzucane na bok, tak aby nie przeszkadzały w przeczesywaniu ziemi. – Cały czas posuwamy się aż do miejsca, gdzie kończy nam się obrys korony. Po zakończeniu poszukiwań należy oczywiście próchnicę i ściółkę zagarnąć na miejsce – mówi, a ja pytam, czy on sam, jako leśniczy, decyduje o wyborze stosowanej przez siebie metody. – O tym decydują ZOL-e, czyli zespoły ochrony lasu, specjalne jednostki Lasów Państwowych zajmujące się zagadnieniami ochrony lasu przed szkodnikami – tłumaczy. – Musisz jednak wiedzieć, że każde „borowe” leśnictwo ma ustaloną liczbę i lokalizację partii kontrolnych, na których co roku wykonujemy poszukiwania – dodaje.
Jesienią leśnicy poszukują form przetrwalnikowych owadów.Na małym obszarze lasu można znaleźć wiele różnych gatunków szkodników sosny.
W atlasie widziałam dorosłe owady, ale leśniczy tłumaczy mi, że jesienią poszukuje się ich form przetrwalnikowych, które pozwalają im przeżyć zimę. – Strzygonia choinówka, poproch cetyniak i zawisak borowiec zimują w postaci poczwarek, osnuja gwiaździsta i borecznikowate – larwy, a barczatka sosnówka – gąsienicy (która też jest larwą) – wylicza leśniczy i podchodzi do leżącego na ziemi tekturowego pudełka, które podsuwa mi pod nos. W tym momencie czuję się jak bohaterka „Milczenia owiec”, bo przed oczami pojawia mi się ogromny brązowy kokon. – To zawisak borowiec – śmieje się Zdobek, widząc wyraz mojej twarzy. – Masz dzisiaj szczęście, bo zawisaki, osnuje i barczatki znajdujemy w moim leśnictwie sporadycznie. Najczęściej trafiamy na poprocha cetyniaka, który jest dużym zagrożeniem tylko wtedy, kiedy jest go naprawdę dużo, a największą uwagę skupiam na borecznikach oraz strzygoni choinówce – mówi i dodaje, że poszukujący często trafiają też na pożyteczne, drapieżne owady, takie jak chrząszcze z rodziny biegaczowatych. Ich obecność pomaga określić stan zdrowotny lasu oraz jego potencjalną odporność na szkodniki. Zebrane larwy, gąsienice i poczwarki trafiają do pudełek (każde miejsce zbioru ma swoje). Jaki jest ich dalszy los? Zdobek tłumaczy, że owady opisywane są w specjalnym formularzu. – Wpisujemy tu ich gatunek oraz liczebność, a także opisujemy drzewostan, w którym zostały znalezione. A potem te wszystkie pudełka do czasu oddania do nadleśnictwa lądują w… mojej lodówce – śmieje się. Po tym jak leśniczy dostarczy pudełka wraz z opisem do biura nadleśnictwa, osoba odpowiedzialna za ochronę lasu sprawdza zgodność opisów z próbkami i przesyła zbiory z każdego leśnictwa do odpowiadającego regionalnie nadleśnictwu zespołu ochrony lasu. – I to tam oceniana jest zdrowotność larw, gąsienic i poczwarek i na tej podstawie tworzona jest prognoza zagrożenia w roku następnym – mówi. – Jeżeli liczebność w danej próbie przewyższa dopuszczalną przez Instrukcję Ochrony Lasu, to musimy wykonać poszukiwania w sąsiednich drzewostanach. Miejmy jednak nadzieję, że w tym roku szkodniki nam odpuszczą – kończy.