Od dłuższego czasu na liście małych znajd pojawiły się łosie znajdowane w miejscach, gdzie do niedawna nie były widywane. Jest to wynikiem charakterystycznych dla gatunku dalekich wędrówek i stosunkowo niewielkiego poczucia lęku przed człowiekiem. Chociaż jelenie i sarny też bywają blisko nas, to jednak w błyskawicznym tempie przemykają przez drogi, by zniknąć w lesie czy zaroślach. Łosie zaś – przeciwnie: lubią postać, przypatrzeć się ludziom, a przede wszystkim chętnie i uparcie żerują na zakrzewionych przydrożach. Klępy przybywają tu z łoszakami, niejako ucząc je radzenia sobie w takim otoczeniu. Stąd też nierzadkie zderzenia z pojazdami, których efektem są wędrówki samotnych, osieroconych cielaków, wręcz garnących się do ludzi. 

Pod życiodajną lipą 

Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Napromku na terenie Nadleśnictwa Olsztynek (RDLP w Olsztynie) łatwo ominąć, tak jest latem ukryty w gęstwinie drzew. Wzrok przyciąga niewielki staw, wokół którego wre życie: widać młode sarny, bociany, na wodzie kaczki i łabędzie. Nad wodą pochyla się rosła lipa, której gałęzie sięgają prawie lustra wody i trawiastego brzegu. Te najniższe są prawie bez liści, bo te ze szczętem oskubała Bella. Ta młoda klępa trzyma się trochę na uboczu albo zalega pod oskubaną lipą. Szef i założyciel ośrodka Lech Serwotka mówi, że zawsze cieszy się z takiego zachowania zwierzęcia. – Niech nawet tutaj, gdzie przebywa pod ludzką opieką, trzyma się jak najdalej od ludzi, nie przyzwyczaja do nich i jak najszybciej przechodzi od smoczka do naturalnego żeru, choćby kosztem oskubania dolnych gałęzi przyjaznego drzewa – mówi. Jest to warunkiem, by jesienią, kiedy zwierzę wróci do lasu, nie garnęło się na nowo do człowieka, było dzikie i dopasowane do świata, w którym powinno żyć. – Zwierzę w ośrodku to nie maskotka – podkreśla gospodarz – ograniczamy jego kontakt z ludźmi, jak tylko się da, także z licznie odwiedzającą ośrodek publicznością, bo choć są tu klatki i wybiegi, to przecież nie zoo.

 

Mała klępa Bella

 

Leśne znajdy)_Bella

 

Bella donna

Historia młodej klępy jest typowa – mały łoszak w nieznanych okolicznościach stracił matkę i bezradny, głodny, wystraszony zawitał w okolice ludzkiego obejścia. Gospodarze nie wiedzieli, co z nim począć. Zawiadomiono leśników i służby łowieckie. Tak to mała zguba z terenu Nadleśnictwa Przasnysz trafiła do Napromka. – Malec nie był kontuzjowany – wyjaśnia Lech Serwotka. – Nie wymagał pomocy weterynarza, tylko troski i, póki co, smoczka. A że był czworonogim dzieciakiem, to właśnie wśród odwiedzającej ośrodek dziatwy postanowiono ogłosić konkurs na imię dla malucha. Wygrała Bella.

W pełni lata Bella, już spora, nie potrzebowała smoczka. Ale z przyjemnością zeń korzystała. Nie tylko nasze dzieci chętnie pozostają na wikcie rodziców dłużej, niż to konieczne. Na widok butelki klępa spokojnie, godnie podąża więc za opiekunami zawsze, gdy ci chcą w ten sposób wywabić ją na łąkę, chociażby dla odbycia krótkiej sesji zdjęciowej. Po opróżnieniu butelki zwierzę spaceruje po łące i niespiesznie skubie krzewy. Długie, typowo łosiowe nogi Belli, zwane badylami, mocno już wystają ponad bujne trawy. Porusza się wdzięcznie, z właściwą łosiom, nieco zabawną, godnością. Jest już postanowione, że wróci do środowiska i chociaż w pobliżu nie ma dziko żyjących łosi, to opiekunowie wiedzą, gdzie jest ich najbliższa ostoja. I to tam zawiozą ulubienicę, by odzyskała nie tylko środowisko przyrodnicze, ale i społeczne. Jak zaznacza Serwotka, ośrodek to nie hospicjum. – Zwierzęta trafiają tu po to, by wróciły do natury. O ich ostatecznym losie decydują weterynarze, ale nawet te częściowo kalekie staramy się oddać przyrodzie – mówi.

 

Leśne znajdy_karmienie Choć Bella żywiła się już samodzielnie zieleniną i pędami, butelką mleka zawsze dawała się zwabić.

 

Maluchy do butelki z mlekiem są pierwsze. Lech Serwotka mówi, że wymagają opieki właściwie całodobowo. Leśne znajdy_karmienie2

 

Maja to Maniek 

Nie zawsze jednak wychowanek ośrodka chce korzystać z zaoferowanej mu wolności. Czasem nie potrafi, czasami wręcz nie może. Taka sytuacja spotkała innego łosia, który znalazł się w Leśnym Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt w Kole, na terenie Nadleśnictwa Piotrków (RDLP w Łodzi), w samym centrum Polski. – Dostaliśmy wiadomość o znalezieniu małego, jednodniowego łoszaka – wspomina Paweł Kowalski, tutejszy kierownik. – Ludzie trafili na niego w okolicach Radziwiłłowa, niedaleko Warszawy i zanieśli go do Ośrodka Hodowli Zwierzyny PZŁ Gradów koło Sochaczewa. Niezwłocznie pojechaliśmy tam z kolegą. Malec był jeszcze mokry, w resztkach pępowiny, ale nikt ze znalazców jego matki na oczy nie widział. Podjęliśmy decyzję, że zabieramy go do nas – opowiada. – A że cała sytuacja wydarzyła się 4 maja, to imię nasunęło się samo. – Nazwaliśmy ją Mają, 

 a tu w pewnej chwili mój towarzysz mówi: słuchaj, ale ona sika z połowy podbrzusza. I tak odkryliśmy, że Maja nie jest Majeczką i przechrzciliśmy malca na Mańka – śmieje się Kowalski.

Gdy łoś podrósł, okazało się, że ma problemy ze stawami. Może z tego powodu jeszcze jako osesek nie mógł podążać za matką, która, być może spłoszona przez ludzi lub pogoniona przez psy, umknęła, pozostawiając malucha – żywą zgubę. 

Samice jeleniowatych – jak słyszymy – nie zawsze bronią swoich młodych. Jeżeli mają dwójkę – pozostawiają jedno na pastwę drapieżnika, bo ważne jest, by dorosło chociaż jedno i przekazało matczyne geny kolejnym pokoleniom. Samica oczywiście nie przeprowadza takiej kalkulacji, a w toku długiej ewolucji gatunku określone zachowania ma wpisane we własne geny. 

 

Zostać rezydentem

Maniek z Koła okazał się rozrabiaką. Uwziął się na przykład na jedną z lamp oświetleniowych, którą atakował z zapałem. Ta i podobne psoty sprawiły, że pokazano go nawet w telewizji. – Maniek ma ostry, kolczasty charakter – zapewnia jego opiekun. – Ale jednocześnie potrzebuje bliskości, zainteresowania. Lubi pieszczoty, jest bardzo społecznym zwierzęciem i szybko się zaprzyjaźnia. Tak już jest, że najwięksi rozbójnicy potrzebują najwięcej serca – wzdycha Paweł.

Trzeba jednak pamiętać, że gdy samcowi łosia wyrośnie poroże i z tym orężem wejdzie w okres godowy, to zwierzak będzie w dwójnasób zaczepny, agresywny i nieznośny. Łoś jest gatunkiem terytorialnym, nieznoszącym intruzów, a więc też ludzi, których – skoro był wychowany pod ich opieką – traktuje jak przedstawicieli swego gatunku, a w czasie rui – jak rywali. Gdyby znalazł się na wolności albo zawitał do czyjegoś obejścia, mógłby się okazać niebezpieczny.

Dopytujemy więc Pawła, czy nie lepiej było Mańka zostawić tam, gdzie go znaleziono. – Tak by było, gdybyśmy to my sami go znaleźli. Ale ten łoszak już ponad dobę pozostawał wśród ludzi, z dala od miejsca, gdzie na niego trafiono, a po matce ślad zaginął – odpowiada.

 

Leśne znajdy_Maniek I co? Znów coś przeskrobałeś? – zdaje się pytać łosia Mańka jego opiekun Paweł Kowalski, szef ośrodka w Kole.

 

Nie ma jak u mamy

Obaj szefowie ośrodków mocno podkreślają, że zawsze najlepiej jest taką czworonożną zgubę zostawić na miejscu albo szybko odnieść tam, gdzie została znaleziona. – Kiedyś rowerzyści znaleźli na leśnej drodze cielę jelenia – opowiada Lech Serwotka. – Byli przekonani, że zostało potrącone, bo leżało w bezruchu. Ale że nozdrza mu się ruszały, to postanowili rozpocząć jakąś akcję ratunkową – wspomina. Rowerzyści próbowali się kontaktować z leśnikami i przez kilka godzin nie odstępowali malca, wreszcie zdecydowali się zabrać go do domu, gdzie zrobili mu posłanie z siana, licząc, że może pozostać tu dłużej. – Zawiadomili mnie, więc wytłumaczyłem, że jeżeli minęło dopiero kilka godzin od napotkania malucha, to należy odwieźć go z powrotem w to samo miejsce, tylko nie zostawiać na drodze, ale obok. Zapach ludzi szybko się ulotni, a łania zwykle szuka cielęcia nawet przez dwa dni – mówi Serwotka.

Znalazcy tak postąpili, a przywiezione na miejsce cielę wstało i jak po sznurku ruszyło w las, ciągle popiskując. W ten sposób nawoływało matkę. Niebawem na skraju polany ukazała się łania. Być może właśnie jego matka albo i nie, ale to – jak się okazuje – nie ma większego znaczenia. – Zaraz po urodzeniu potomka samice jeleniowatych są gotowe do adopcji każdego cielęcia – wyjaśnia Paweł Kowalski z ośrodka w Kole. – U saren trwa to pięć dni, po których gotowość przyjęcia dziecka – czy to swojego, czy obcego – zanika. W ciągu tych dni samica, wręcz odurzona matczynym instynktem, nie rozpoznaje rodzonego cielaka po zapachu. W tym czasie jej kontakt z dziećmi – prawdziwymi czy przybranymi – jest tylko głosowy – tłumaczy leśnik.

Większość z nas nie ma o tych zwierzęcych zwyczajach pojęcia, podobnie jak o tym, że zapach człowieka pozostawiony na takich maluchach wcale nie przeszkadza łaniom, klępom czy sarnim kozom wziąć zgubionego dziecka pod opiekę. W okresie, gdy są na to gotowe, mogą przyjąć nawet kilka cieląt różnych matek!

 

Leśne znajdy_łania

„Żona jelenia”

Ta łania jako cielę była trzymana w chlewie wraz ze świniami i dostawała taki pokarm jak one. Odebrała ją gospodarzom straż łowiecka i dostarczyła do ośrodka w Kole. Ma się tu dobrze, choć jest jelenim odmieńcem. Raczej unika towarzystwa przedstawicieli swego gatunku. Gdy w lesie otaczającym ośrodek zaczyna się jesienne rykowisko, nie reaguje jak pozostałe łanie, chętniej pozostaje w towarzystwie przedstawicieli innych gatunków, choćby dzika. Jej obecność bardzo ułatwia przekazywanie wiedzy licznie odwiedzającym tutejszą placówkę uczniom szkół, którzy mają okazję poznać „żonę jelenia”.

 

Niepewne powroty

Czas na oddanie malucha przyrodzie jest jednak bardzo krótki. Gdy minie, szanse na ponowne zbratanie z naturą i z innymi, dziko żyjącymi przedstawicielami swego gatunku zdecydowanie maleją. I nagle okazuje się, że ten, komu zwrócono wolność, nawet już jako dorosły osobnik pojawia się u wrót ośrodka. Czasem pozostaje zwierzęciem na pół dzikim, żyjącym w lesie, a przychodzącym do swego zastępczego domu w odwiedziny czy w nadziei na poczęstunek. Tak było z pewną łanią, która regularnie przychodziła w gościnne progi Pawła Kowalskiego, nawet wtedy gdy miała już swoje młode. Zawsze potem wracała w swoją dzicz.

Czasem jednak dawny podopieczny nie potrafi już żyć na własną łapę czy kopyto. Przykładem jest kochana i dobrze się zapowiadająca jako dziki mieszkaniec ostępów klępa Bella. – Nie chciała odejść. Wracała. Zrobiliśmy dla niej specjalną zagrodę, ale kolejnej jesieni znów będziemy próbować oddać ją przyrodzie – opowiada Lech Serwotka.

Szef ośrodka w Napromku podkreśla, że większość z około dziesięciu łosi, jakie się przez placówkę przewinęły, odeszła na dobre w las. Tylko jeden byk imieniem Jasio został odstawiony do bydgoskiego zoo. – Dziewięćdziesiąt procent wychowanków zostaje na łonie natury! – kończy Serwotka z nadzieją, że i z Bellą się uda.

Jedno jest jednak pewne. Leśni wędrowcy i poszukiwacze przyrodniczych ścieżek powinni zapamiętać, że najlepiej z małymi, leśnymi znajdami nie wchodzić w bliższy kontakt. – To, że taki maluch leży jak nieżywy, jest efektem jego odruchu ochronnego. – On po prostu wierzy, że jest niewidoczny – zapewnia Lech Serwotka. Stąd nieustający apel: nie ruszajcie małych ssaków, które wyglądają na zgubione, o ile nie widać u nich śladów poważnej kontuzji. Nie tak łatwo zastąpić im matkę.

 

Wątpliwa sielanka

Łosiowy młodzik, który trafi pod ludzką opiekę na dłuższy czas, traci dużą część dzikości, zbliża się do ludzi. Prawdopodobnie dlatego na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego pojawiły się klępy, które żerowały w przydrożnych zaroślach i niczym zwierzęta gospodarskie pozwalały ludziom podejść do siebie na odległość paru kroków. Natomiast gdy same dorobiły się cieląt, defilowały z nimi pomiędzy samochodami, przyzwyczajając kolejne pokolenie do przesadnej bliskości człowieka. Niektóre z tych łosiowych celebrytek, którym nadano imiona i których imieniny obchodzono, niestety, szybko zginęły w wypadkach drogowych. Nie jest wszak dobrze, gdy dzikie zwierzę nie ma należytego dystansu do ludzi.

Leśne znajdy_ludzie

 

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij