Czym od polskich lasów różnią się te na Wileńszczyźnie, czy las jest dobrym planem filmowym i co ma wspólnego z morsowaniem Joanna Moro, aktorka i piosenkarka, opowiada Agnieszce Niewińskiej.
W wywiadzie sprzed lat powiedziała pani, że jako dziecko w chwilach złości szła do lasu i wchodziła w pokrzywy, by sprawdzić, czy sobie pani poradzi. Dalej wchodzi pani w pokrzywy?
Nie, w pokrzywy już nie wchodzę (śmiech). Ale do lasu owszem. Dużą część dzieciństwa spędziłam w lesie i do lasu chodzić nie przestałam.
Myślałam, że wychowała się pani w Wilnie.
Tak, mieszkaliśmy w mieście, starówkę miałam w zasięgu ręki. Ale niedaleko miasta mieliśmy drewniany domek letniskowy, gdzie spędzaliśmy lato. Moja rodzina w końcu przeniosła się tam na stałe, dom nie jest już drewniany, lecz murowany, a miejsce to jest dziś jedną z dzielnic Wilna, położoną na skraju miasta.
To bardzo zielona część litewskiej stolicy z lasami, rezerwatem przyrody − zresztą jak całe Wilno, miasto mniejsze od Warszawy, porównywalne z Wrocławiem. Miejsce jest wyjątkowo piękne. Wychowałam się tam, a przyroda Wileńszczyzny ukształtowała mnie i uwrażliwiła. Bardzo lubię wracać do mojego rodzinnego domu. Moje dzieci zresztą też.
Dobrze poznała pani ten podwileński las?
Bardzo dobrze. W dzieciństwie spędzałam tam całe lato. Rodzice byli w pracy a my, dzieci, chodziłyśmy samopas. Nie było szkoły, nie było kolonii i obozów, na które dziś wysyła się dzieci. Miasto też nie organizowało dla nas żadnych zajęć w wakacje.
Czas spędzaliśmy na łonie natury. Chodziło się na poziomki, na jagody, na grzyby. Wcześniej, jeszcze w czasie roku szkolnego, na konwalie. Doskonale wiedziałam, w którym miejscu w lesie rosną poziomki albo jagody, gdzie znajdę maślaki, a gdzie podgrzybki.
Lasy na Wileńszczyźnie chyba nie różnią się od tych polskich? Klimat mamy zbliżony.
Pod względem roślinności rzeczywiście jest podobnie. Widzę jednak pewną różnicę. Polskie lasy są, niestety, bardziej zaśmiecone i to mnie bardzo boli. Polska jest krajem bogatym – więcej kupujemy, częściej imprezujemy, ale czy naprawdę śmieci musimy zostawiać w lesie?
Swego czasu miałam apartament w Ryni nad Jeziorem Zegrzyńskim. Kupiłam go, bo brakowało mi natury. Chciałam, żeby moje dzieci miały blisko do lasu, na łąkę. Nie mogłam jednak cieszyć się naturą, bo w lesie zamiast grzybów widziałam puszki po piwie, plastikowe butelki, opony i nie wiadomo co jeszcze. Tak mnie to irytowało, że sprzedałam to mieszkanie.
Śmieci w lasach to bardzo duży problem. Miasta są sprzątane, jest czysto i ładnie, ale już w miasteczkach i za miastem zalegające śmieci są dużą bolączką. Nie rozumiem, dlaczego ludzie, pijąc coś czy jedząc, zostawiają opakowania w lesie, na murku czy pod płotem.
Zwracajmy na to uwagę, szanujmy nasze lasy. Wielu moich znajomych, którzy chodzą na grzyby, mówi, że oprócz koszyka na kurki czy prawdziwki zabierają ze sobą worek na śmieci, bo tyle tego jest do zbierania.
Teraz chyba łatwiej spotkać panią w miejskiej dżungli niż w lesie?
Nawet mieszkając w mieście, z rana biegnę do lasu, do parku poćwiczyć, po prostu pobyć z naturą.
Da się być z naturą, żyjąc w mieście?
Długo szukałam takiego miejsca w Warszawie, mieszkałam w różnych dzielnicach. Odskocznią od wybetonowanych przestrzeni okazał się dla mnie Żoliborz. To dzielnica z pięknymi, niekoszonymi łąkami, cudownym starodrzewem. Tu rosną magnolie, akacje, bzy.
Zwłaszcza wiosną zachwycam się Żoliborzem. Jest stąd niedaleko nad Wisłę, można korzystać ze szlaków rowerowych, bliskości lasów Bielańskiego czy Młocińskiego. Żoliborz to miejsce, którego szukałam. Jestem w sercu miasta, czuję jego rytm i puls, w moim zasięgu są kina czy kawiarnie, ale jednocześnie jestem bardzo blisko natury.
Dla mnie to bycie w naturze jest bardzo ważne, nawet nie zachwycanie się nią − choć ja tak mam, zachwycam się motylkami, listkami, które się rozwijają. Natura to dla mnie sztuka. Myślę, że jestem aktorką dlatego, że uwrażliwiła mnie przyroda. Moje aktorstwo wzięło się z obcowania z przyrodą.
Las bywa też planem filmowym. Zdarzyło się pani grać w lesie?
Bardzo lubiłam serial „Blondynka”, dlatego że wszystkie zdjęcia mieliśmy w pięknych okolicznościach przyrody. Muszę jednak zaznaczyć, że choć filmowcy lubią ujęcia w lesie, bo są bardzo klimatyczne, gdy się je potem ogląda w filmie czy serialu, to gra w takim miejscu jest dla aktora sporym wyzwaniem. Warunki są trudniejsze niż w pomieszczeniu, wygodniej jest grać w hali.
Dokuczają komary i kleszcze?
Bardziej temperatura. Na planie w lesie może być i bardzo gorąco, i bardzo zimno. Zdarza się chociażby, że w lecie musimy grać sceny zimowe, więc mimo wysokiej temperatury trzeba być ciepło ubranym. Bywa i na odwrót − kiedy letnie sceny gramy jesienią czy zimą, wtedy na chłód trzeba wyjść w letniej sukience, a wypieki na twarzy wcale nie są od słońca, a od mrozu.
Nieraz po takich zdjęciach chorowałam, dopadały mnie stany zapalne. Dlatego postanowiłam zacząć przygodę z morsowaniem. Morsowanie mnie zahartowało i dzisiaj takie zdjęcia w naturze, zimowe plenery zupełnie inaczej znoszę.
Gdzie pani morsuje?
Najchętniej w naturalnych zbiornikach wodnych, w jeziorach, które są często otoczone drzewami, lasami. Morsuję też w rzekach, choćby w Wilii w Wilnie, w miejscu, w którym wszędzie dookoła są drzewa.
Wybieram naturalne zbiorniki, gdyż są elementem całego ekosystemu. Tutaj bodźce zupełnie inaczej na mnie działają niż wtedy, kiedy zanurzam się w zimnym basenie czy balii z zimną wodą. Kiedy morsuję w lesie, oddycham tą naturą. Biegam, śpiewam, widzę obok trzciny, słyszę liście szeleszczące na wietrze. To są wyjątkowe odczucia.
W tym codziennym zabieganiu, które mamy w Warszawie, staram się wygospodarować czas na takie morsowanie. Nie jest to łatwe, tym bardziej że jestem mamą trójki dzieci. Wprawdzie mąż bardzo mi pomaga, jest mniej szalony niż ja. Bo to ja jestem motorem wielu przedsięwzięć. Rzucam hasło: chodźmy do lasu, jedźmy pomorsować. Nieraz jest tak, że ruszamy razem, ale to ja wchodzę do wody, a mąż na brzegu zajmuje się dziećmi. Często też wychodzę do teatru, na koncerty. Jestem aktorką, chcę wiedzieć, co robią moi koledzy. Bez wsparcia męża wielu rzeczy nie udałoby się zrealizować.
W najbliższym czasie czekają panią jakieś zdjęcia w plenerze? Gdzie będzie można panią oglądać?
W serialu „Korona królów. Jagiellonowie” gram główną dwórkę królowej. Wiele zdjęć mamy w halach zdjęciowych, ale wyjeżdżamy także na plenery – między innymi w okolice Biskupina. Mamy sceny w lesie, nad rzeką, a nawet w rzece. Tego lata w planach są plenery. Czekamy tylko na sprzyjającą pogodę.
Ta rola wymaga grania nie tylko w plenerze, ale i w historycznym stroju. Jak pani się w nim czuje?
Prawdę mówiąc, wspaniale. Marzeniem każdej aktorki jest spróbowanie różnych ról. Szczególnie postacie historyczne, bardzo nam odległe, są ciekawe do zagrania. Dużo można się dzięki takiej roli nauczyć. Dowiadujemy się tego, co się w tych odległych czasach nosiło, jaki były zwyczaje, kulturowe zachowania, jak wyglądał dzień.
A historyczny kostium nie daje się we znaki?
Przeszkadzał mi zwłaszcza czepek, który muszę nosić na głowie, ale kobiety zamężne musiały w tamtym czasie nosić nakrycie głowy, więc się z tym pogodziłam (śmiech).
W moim życiu zawodowym ostatnio bardzo dużo się dzieje. Poza „Jagiellonami” gram w trzech nowych spektaklach. Pod koniec maja premierę na Scenie Kocjana miał „Baby Shower”, sztuka o kobietach, matkach. To spektakl muzyczno-taneczny, ale w trakcie prac wyszła nam przepiękna dramaturgia. W efekcie usuwaliśmy większe taneczne choreografie, żeby wyszło to naturalnie.
Drugi projekt to spektakl „Rodzinne piekiełko” w reżyserii Marii Seweryn w Teatrze Teraz. W nowej roli pojawię się także w Teatrze Capitol.
A niedawno można był panią oglądać w „Wielkim Teście o Lesie” w TVP, którego współorganizatorem były Lasy Państwowe.
Dwukrotnie brałam w nim udział. W ostatnim nawet całkiem nieźle nam poszło. Fakt, niektóre pytania były dość trudne, ale mam poczucie, że las to nie jest dla mnie obcy temat. Odnajduję się w nim, nie błądzę, nie boję się go, chociaż czuję jego potęgę. Wieczorem czy w nocy dzieje się tam magia. I przyznam, że wtedy sama w lesie nie lubię być.
Joanna Moro, aktorka telewizyjna i teatralna, osobowość telewizyjna. Z urodzenia wilnianka, z wyboru warszawianka. Pierwsze kroki na scenie stawiała w gimnazjalnym kółku teatralnym oraz w Polskim Teatrze w Wilnie. Absolwentka Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, przygodę z telewizją zaczęła od serialu „Barwy Szczęścia”. Prawdziwą popularność przyniosła jej rola Anny German w zrealizowanym przez TVP serialu.
Na swoim koncie ma także występy w polsatowskim „Tańcu z gwiazdami” i programie rozrywkowym „Twoja twarz brzmi znajomo” oraz wielu innych programach rozrywkowych, między innymi w realizowanym we współpracy z Lasami Państwowymi „Wielkim Teście o Lesie”. Jej pasją jest także muzyka – śpiewa, wraz z Olgą Szomańską i Agnieszką Babicz wzięła udział w nagraniu płyty z piosenkami Anny German.