Letnie popołudnie, środek tygodnia. Na leśnym parkingu Szare Szeregi w podstołecznym Nadleśnictwie Chojnów stoi kilka samochodów. Dwójka spacerowiczów rozmawia w przygotowanej przez leśników strefie wypoczynku ze stołami, ławeczkami, wiatami. Młody chłopak z książką przysiadł w cieniu czerwieniącej jarzębiny, starszy pan szuka miejsca na słońcu. – Dla odwiedzających przygotowaliśmy też strefę ćwiczeń z drabinkami – mówi Paweł Gugała, inżynier nadzoru Nadleśnictwa Chojnów, kiedy ruszamy ścieżką edukacyjną w głąb lasu. – Idąc dalej prosto, dociera się do naszego największego obiektu turystycznego Zimne Doły. To teren po dawnej gajówce spalonej przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej. Dlatego też to miejsce nazywane jest często „Spalona” – opowiada inżynier Gugała.

Na „Spalonej” aż chciałoby się rozłożyć koc i urządzić sobie popołudniowy piknik. Nadleśnictwo przygotowało wiaty, ławki i paleniska. Jest plac zabaw dla dzieci i wieża widokowa, z której można podziwiać sąsiadujące ze „Spaloną” Stawy Żabienieckie i uroczą rzeczkę Czarną. Wczesnym rankiem, kiedy nie ma jeszcze zbyt wielu spacerowiczów, jest to świetny punkt do obserwacji ptaków. – Miejsca te cieszą się dużym zainteresowaniem między innymi ze względu na łatwość dotarcia do nich. Za stawami mamy Zalesie Górne, do którego można dojechać pociągiem. Podobnie jak do pobliskiego Piaseczna. Turyści docierają także rowerami czy samochodami – nie tylko z Konstancina-Jeziorny czy Zalesia, ale i z Warszawy – wylicza leśnik z Chojnowa.

Na parkingu Szare Szeregi uwagę zwracają wyjątkowo wysokie, smukłe sosny. – Mają ponad 100 lat – zapewnia inżynier Paweł Gugała i sięga po telefon. – Dokładnie 153 lata. Każdy może to sprawdzić w mobilnej aplikacji Banku Danych o Lasach – mówi, pokazując w telefonie mapę terenu nadleśnictwa. Dominuje kolor brązowy. – To oznacza, że mamy stary las sosnowy i nie był on odnawiany – tłumaczy.

W nadleśnictwach sąsiadujących z aglomeracjami miejskimi odmładzanie lasu to dla leśników poważne wyzwanie, bo okoliczni mieszkańcy i spacerowicze czy turyści nie chcą widzieć drewna, pił czy harwesterów.

Dla sportowców, dla filmowców

Nadleśniczy Nadleśnictwa Chojnów Sławomir Mydłowski przyznaje, że kieruje specyficznym nadleśnictwem. – Najczęściej nadleśnictwa mają w swoim zasięgu jedną lub dwie gminy. U nas jest pięć powiatów, osiemnaście gmin i miasto Warszawa w pobliżu. To oznacza, że do naszego lasu przychodzą tysiące ludzi, a potencjalnych interesariuszy jest około miliona – podkreśla. – Staramy się udostępniać las na wszelkie możliwe sposoby. Zapewniamy infrastrukturę turystyczną. We współpracy z samorządami inaugurujemy nowe ścieżki, na przykład ścieżkę przylegającą do Konstancina. Została utwardzona, wyposażona w kilometraż, ławeczki, miejsca do treningu dla osób z niepełnosprawnościami. W to wpletliśmy edukację przyrodniczą. Stworzyliśmy też ścieżkę przyrodniczą we współpracy z gminą i Chojnowskim Parkiem Krajobrazowym. Na terenie nadleśnictwa wyznaczyliśmy trasy biegowe o różnych dystansach. Organizujemy imprezy biegowe „Biegam, bo lubię lasy”, i tę pod nazwą „Kryptonim Szare Szeregi”, a nawet Festiwal Piosenki Dołującej. Lasy udostępniamy też filmowcom. Wiele serialowych scen leśnych – z uwagi na bliskość Warszawy – jest kręconych właśnie u nas. Dawniej to byli „Złotopolscy”, teraz „M jak miłość”, „Gliniarze”, „Na Wspólnej” czy „Leśniczówka” – wylicza nadleśniczy Mydłowski.

Mimo wychodzenia do lokalnej społeczności z wieloma inicjatywami nadleśnictwo stale musi się mierzyć z napływającymi petycjami, protestami, skargami. – To się bardzo nasiliło od czasu pandemii. Niektóre petycje czy protesty spływają prosto do nas, ale coraz częściej zdarza się, że jesteśmy pomijani. Pisma trafiają od razu do Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, do ministerstwa, Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, a my nic o tym nie wiemy – mówi Artur Pacia, zastępca nadleśniczego Nadleśnictwa Chojnów. – Czego domagają się ludzie? Całkowitego zaprzestania prowadzenia przez nas gospodarki leśnej. Nie chcą widzieć w lesie jakichkolwiek prac. Nawet jeśli prowadzimy cięcia pielęgnacyjne, tak zwane trzebieże, otrzymujemy pisma, w których ludzie domagają się zaprzestania tego. Argumentują, że to ich teren spacerowy i mają prawo się tamtędy poruszać. Nasze wyjaśnienia, że musimy wykonywać cięcia pielęgnacyjne i sanitarne czy też „odmładzać” i przebudowywać las, jak przewiduje to zatwierdzony przez ministra plan urządzenia lasu (PUL), nie znajdują zrozumienia. Kiedy mówimy, że chodzi o to, by zachować las dla następnych pokoleń, słyszymy od ludzi, że po to wyprowadzili się z Warszawy, aby mieć za oknem las – tu i teraz, a nie za 100 lat.

Rębnie i estetyka

Nadleśnictwo Chojnów nie jest odosobnione. Z podobnymi problemami zmaga się większość nadleśnictw gospodarujących w lasach wokół dużych miast, uzdrowisk czy popularnych kurortów lub w miastach. Nadleśnictwo Miękinia zarządza lasami położonymi w granicach Wrocławia i w okolicach miasta. – Z jednej strony we Wrocławiu jest dużo ośrodków akademickich i uczelni o profilu biologicznym, więc lasy Nadleśnictwa Miękinia cieszą się dużym zainteresowaniem naukowym. Z drugiej strony, zwłaszcza po pandemii, w coraz większym stopniu pełnią funkcję rekreacyjną. Mieszkańcy mają potrzebę wyjścia do lasu, który jest blisko domu. Stąd duże zainteresowanie odpoczynkiem w Lesie Mokrzańskim czy w położonym blisko Wrocławia Masywie Ślęży – mówi Waldemar Zaremba, nadleśniczy Nadleśnictwa Miękinia. – Częstotliwość spotkań leśników czy wykonawców prac leśnych z turystami, spacerowiczami jest coraz większa. I coraz częściej ci ostatni recenzują naszą pracę, komunikują, że coś im się nie podoba, że z różnych powodów nie akceptują tego, co robimy. W ciągu roku mamy kilkadziesiąt zgłoszeń. Część osób pyta nas o wykonywane prace, inni wręcz się na nas skarżą do różnych instytucji.

Do zaognienia sporu między aktywistami, społecznikami, lokalnym samorządem a leśnikami z Nadleśnictwa Miękinia doszło w 2020 roku. – Zawiązał się komitet społeczny „Ratujmy Las Mokrzański”. Nasze prace leśne w granicach Wrocławia zostały oprotestowane, a skala tego protestu nas zadziwiła. Pod petycją podpisało się ponad siedem tysięcy osób. Protestujący napisali, że nie chcą w Lesie Mokrzańskim działalności, która zaburza ich poczucie estetyki. Obawiali się, że za sprawą rębni las zniknie – wspomina nadleśniczy.

Przyznaje, że pierwsza faza konfliktu była bardzo ostra. Społecznicy zmobilizowali media, samorządowców, parlamentarzystów i zażądali wstrzymania wszystkich prac. – Byliśmy w bardzo niekomfortowej sytuacji. Tłumaczyliśmy nasze racje, sięgaliśmy po zawodowe argumenty, ale nie było do nas ani zaufania, ani zrozumienia dla sposobu prowadzonych prac – wspomina nadleśniczy Zaremba.

– To rzeczywiście był trudny i burzliwy czas – potwierdza Robert Suligowski z komitetu „Ratujmy Las Mokrzański”. – Wynikało to z konfliktu interesów i z różnic w języku, jakim się posługiwaliśmy. My mówiliśmy językiem potrzeb obcowania ze środowiskiem, a leśnicy – technicznym językiem gospodarki leśnej. Dla lokalnej społeczności to było trudne do zniesienia.

O napiętej sytuacji mówi również nadleśniczy Zaremba. – Na spotkaniach z nami dochodziło nawet do sytuacji, kiedy ktoś płakał, opowiadając o tym, że mieszka w sąsiedztwie kilkadziesiąt lat i to, co widzi, go przeraża. To był sygnał dla nas, leśników, że musimy podjąć współpracę ze społecznikami i spróbować zmodyfikować gospodarkę leśną. Początkowo nie mieliśmy na to pomysłu –opowiada. – Kiedy zastanawialiśmy się, jak wyjść z trudnej sytuacji, uznaliśmy, że niezbędne będą szerokie konsultacje, zwołanie swoistego okrągłego stołu, do którego zasiądą z nami samorządowcy, społecznicy, lokalne organizacje. Po wielu spotkaniach nad nowo tworzonym dla nadleśnictwa planem udało się wypracować kompromis między oczekiwaniami społecznymi a tym, co leśniczy powinien zrobić, żeby nie dopuścić do procesu zestarzenia się lasu i jego rozpadu – opowiada nadleśniczy z Miękini. Dodaje, że strona społeczna dała się przekonać do tego, że zrobienie z lasu rezerwatu w miejscu, gdzie dominują funkcje społeczne, dla nikogo nie będzie dobre, gdyż prace nad wymianą pokoleń w lesie są absolutnie konieczne. Leśnicy będą jednak prowadzić prace w sposób bardziej finezyjny, a odnowę lasu rozciągną w czasie – na 30–40 lat – by ograniczyć rębnie na tych obszarach, które są wykorzystywane rekreacyjnie.

Rozwiązania pod lupą

Z początkiem września w życie weszło zarządzenie Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych. Dotyczy lasów o zwiększonej funkcji społecznej. Za takie uważa się te, które są intensywnie wykorzystywane do rekreacji. Znajdują się w okolicy dużych miast i osiedli, na terenach uzdrowiskowych czy w rejonach wypoczynkowych – w skali kraju to tereny o łącznej powierzchni kilkuset tysięcy hektarów.

Obszary leśne o zwiększonej funkcji społecznej zostaną wyznaczone przez nadleśnictwa. Na takich obszarach leśnicy będą mogli zrezygnować – poza uzasadnionymi przypadkami, jak klęski żywiołowe czy gradacja owadów  tzw. zrębów zupełnych. Preferowane będzie odnawianie lasu w dłuższym okresie, ścinając pojedyncze drzewa i dosadzając nowe. Prace będą prowadzone z uwzględnieniem natężenia ruchu rekreacyjnego. Wytyczne dają też większe możliwości nadleśniczym do elastycznego podejmowania decyzji. Zakłada też powoływanie, podczas prac nad nowym planem urządzenia lasu, zespołów lokalnej współpracy, w ramach których leśnicy, samorządowcy, grupy społeczne i lokalne organizacje będą mogli dyskutować między innymi na temat planowanych przez leśników prac.

– Sporów na linii leśnicy– aktywiści przybyło w całym kraju – mówi Damian Zieliński z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych, który był zastępcą przewodniczącego zespołu zadaniowego pracującego nad wytycznymi ramowymi. – Z jednej strony w ostatnich latach prowadziliśmy akcje informacyjne zapraszające ludzi do lasu, zachęcające na przykład do nocowania w lesie. I rzeczywiście – odwiedzających lasy przybyło. Spacerując czy jeżdżąc na rowerze, często dziwią się temu, jak wygląda las, jakie prace podejmują leśnicy. Robią zdjęcia, wrzucają do sieci, a nadleśnictwa zalewane są pytaniami i skargami. Krytyka leśników i prowadzonej przez nich gospodarki wzmogła się także po sporze wokół Puszczy Białowieskiej. Powiedziałbym nawet, że obudziła w ludziach demony. Skarg i akcji protestacyjnych zaczęło przybywać. Swoje zrobiła też pandemia. Nie mogliśmy wyjść na stadion, do kina czy baru, więc zaczęliśmy chodzić do lasu. I, przy okazji, recenzować prace leśników – wylicza Zieliński.

Podczas prac nad zarządzeniem zespół analizował konflikty, do jakich dochodziło w różnych nadleśnictwach, oraz sposoby ich rozwiązywania. – Odwiedziliśmy nadleśnictwa zarządzające lasami przy dużych aglomeracjach, jak Gdańsk i Katowice, by przeanalizować sytuację w miejscach, gdzie lasy są odwiedzane przez rzesze mieszkańców – mówi Zieliński, dodając, że zespół specjalistów zapoznawał się również z dobrymi praktykami nadleśnictw z całego kraju.

Plaga jemioły, zamarłe sosny

Nadleśniczy Nadleśnictwa Miękinia jest zadowolony z pojawienia się nowego zarządzenia. – Leśnicy na nie czekali. Konflikt z 2020 roku pokazał, jak bardzo jest ono potrzebne – wskazuje Waldemar Zaremba. Dodaje, że na etapie nowo tworzonego PUL na lata 2022–2031, sporządzanego przez Biuro Urządzania Lasu z Brzegu, zostały zastosowane rozwiązania bardzo podobne do tych zawartych w zarządzeniu, a doświadczenia z Lasu Mokrzańskiego wykorzystali członkowie zespołu zadaniowego opracowującego zasady postępowania w lasach o zwiększonej funkcji społecznej.

Podobne działania prowadziło Nadleśnictwo Chojnów. Sławomir Mydłowski podkreśla, że w ciągu 35 lat jego pracy w nadleśnictwie relacje z mieszkańcami uległy zmianie i trzeba było szukać nowej płaszczyzny porozumienia. – Gdy zaczynałem pracę, to wszyscy mieszkali w tej okolicy od pokoleń. To byli rolnicy. Dla nich naturalne było to, że z lasów się korzysta. Przychodzili pozyskiwać na opał gałęziówkę, czyli drobnicę, która pozostała po ścince, brali też udział w akcjach zalesiania. Rozumieli, że my, tak jak oni, prowadzimy hodowlę. Tyle że plon zbieramy nie co roku, a co sto lat – wspomina nadleśniczy. Zaznacza, że teraz na terenie nadleśnictwa osiedlają się dobrze sytuowani mieszkańcy miast, którzy las traktują rekreacyjnie.

– Musieliśmy wymyślić jakąś nową formułę kontaktu z mieszkańcami. Zaproponowaliśmy leśne grupy robocze. Takie gremia, pod nieco inną nazwą, znalazły się w zarządzeniu. Wymienialiśmy korespondencję, w okresie pandemii organizowaliśmy spotkania online z samorządowcami, społecznikami, organizacjami lokalnymi. Tłumaczyliśmy, że mamy problemy z hubą korzeniową, jemiołą czy kornikiem ostrozębnym. Mówiliśmy, co w związku z tym możemy zrobić, by zachować las dla następnych pokoleń, co jest naszym prawnym obowiązkiem – podkreśla.

W końcu leśnicy z Chojnowa doszli do wniosku, że o lesie trzeba rozmawiać w lesie, a nie za pośrednictwem komputerów. W ramach leśnych grup roboczych zabierali zainteresowanych do lasu. – Wyszliśmy w teren podczas spotkania z gminą Piaseczno. Pokazaliśmy, jakie mamy problemy przyrodnicze, biologiczne. Zupełnie inaczej rozmawia się, gdy można pokazać zamarłe sosny z rudymi igłami, wyjaśnić, czym zostało to spowodowane. Tłumaczyliśmy, jak ważna jest przemiana pokoleń w lesie, sadzenie właściwych gatunków na odpowiednich siedliskach. Sto lat temu nasi poprzednicy mieli mniejszą wiedzę, więc na dobrych siedliskach sadzili najczęściej sosnę. My już wiemy, że tam powinny być gatunki liściaste – dęby czy buki, na dodatek lepiej znoszące ocieplenie klimatu. Badania duńskich naukowców, których wyniki ciągle nie mogą się przebić, pokazują, że las to kapitalna maszyna do redukcji dwutlenku węgla, ale wtedy, kiedy ma on 50–70 lat i największe przyrosty. W przypadku starodrzewu akumulacja CO2 jest nawet ujemna. Dlatego tak ważne zadanie stanowi przebudowa lasu. Tłumaczymy to na spotkaniach, na które zapraszamy także naukowców. W ich trakcie łatwiej o zrozumienie, nie ma agresji ani hejtu, jak to bywa w sieci. Uczestnicy spotkań po wyjściu zastanawiają się, co zrobić, by nowo nabytą wiedzę przekazać innym – mówi Sławomir Mydłowski.

Leśnicy z Nadleśnictwa Chojnów zwracają uwagę, że zadeklarowali odejście od zrębów zupełnych i rozłożyli proces wymiany pokoleń na dłuższy okres (poza szczególnymi przypadkami) jeszcze przed przyjęciem wytycznych o lasach pełniących zwiększoną funkcję społeczną. – Cieszymy się z tych ustaleń. To potwierdzenie tego, co już zaczęliśmy wprowadzać w nadleśnictwie. Do mieszkańców i organizacji, które do nas piszą, musimy jeszcze dotrzeć z informacją, że tereny o zwiększonej funkcji społecznej będziemy dopiero ustanawiać przy okazji tworzenia nowego PUL – podkreśla Artur Pacia.

Między ekologami a drzewiarzami

Jolanta Sojka, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinie (na której terenie też nie brakuje sytuacji oprotestowywania prac leśników), opowiada, że podczas rozmów z mieszkańcami czy społecznikami stara się sięgać po porównania przemawiające do wyobraźni. – Czy ktoś wyobraża sobie życie w populacji ludzkiej, w której są tylko osoby 60 i 70 plus, a młodego pokolenia brakuje? Chyba nikt. Tymczasem wielu ludzi tak chciałoby widzieć lasy. A w nich też trzeba wprowadzać młode pokolenie – podkreśla Jolanta Sojka. Przywołuje sytuację z Puszczy Bukowej położonej przy południowo-wschodnich dzielnicach Szczecina. – Drzewa nie są wieczne. Te najstarsze buki w Puszczy Bukowej mają już m.in. ograniczoną możliwość produkcji nasion – podkreśla.

Konflikt wokół rębni w Puszczy Bukowej nasilił się podczas opracowywania PUL w 2017 roku. – Takich konfliktów mieliśmy więcej – choćby w ostatnim czasie w lasach gryfickich, w pasie nadmorskim – wskazuje Jolanta Sojka. – Staramy się w takich sytuacjach wychodzić do mieszkańców, społeczników, mówić o szeroko rozumianym użytkowaniu lasu, angażować ich w nasze działania. Zapraszamy ich do sadzenia drzew w miejscach, w których wykonywaliśmy cięcia. Sądzę, że prowadząc edukację leśną społeczeństwa, przez lata skupialiśmy się na kwestiach przyrodniczych i zbyt mało mówiliśmy o użytkowaniu lasu czy pozyskiwaniu drewna. Jako leśnicy jesteśmy z jednej strony pomiędzy ekologami sprzeciwiającym się wycinkom a drzewiarzami, którzy domagają się od nas większej ilości drewna – tłumaczy Sojka. I dodaje: –Jestem leśnikiem w trzecim pokoleniu i dopiero teraz, sama zbliżając się do emerytury, mogę oglądać efekty pracy mojego dziadka czy ojca.

– To sytuacja jak między młotem a kowadłem – stwierdza Artur Pacia. – Z jednej strony słyszymy, że mamy niczego nie ścinać, a z drugiej pojawiają się u nas ludzie domagający się sprzedania im drewna na opał. Zapewnienie opału okolicznym mieszkańcom to jeden z obowiązków nadleśnictwa. Jak się z niego wywiązać bez ścinania drzew? W tym roku, w związku z drożejącym węglem i gazem, zainteresowanie jest szczególnie duże.

Bez wrogości

Leśnicy są przekonani, że nowe zarządzenie dotyczące gospodarowania w lasach o zwiększonej funkcji społecznej pomoże w osiąganiu kompromisu z mieszkańcami i aktywistami. W Nadleśnictwie Chojnów aktywnie działa stowarzyszenie ekologiczne Alarm dla Klimatu. – Spotykaliśmy się wiele razy, więc nasze relacje siłą rzeczy się poprawiły. Choć nasze stanowiska się różnią, to potrafimy się dogadać – już się znamy, rozmawiamy i często znajdujemy wspólne rozwiązania. Nie ma wrogiego nastawienia, jest szacunek i dialog – mówi Artur Pacia.

Waldemar Zaremba z Nadleśnictwa Miękinia również uważa, że rozmowy i spotkania przynoszą wzajemne zrozumienie. Jak mówi, ważny jest sposób prowadzenia rozmów i argumenty, jakie przedstawia się stronie społecznej i samorządowej, a przede wszystkim – dobra wola i chęć wysłuchania wszystkich stron. – Pierwsze kontakty ze społecznikami i aktywistami miejskimi były trudne, ale dziś jesteśmy w innym miejscu. Nie ma między nami wrogości. Leśnicy ustalili zasady współpracy ze społecznikami i samorządowcami, angażują się we wspólne działania edukacyjne – wskazuje nadleśniczy Zaremba.

– Porozumienie to kwestia wielu godzin trudnych rozmów zarówno z nadleśnictwem, jak i Regionalną Dyrekcją LP we Wrocławiu oraz Biurem Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej w Brzegu. Leśnicy zrozumieli, że obcując z przyrodą, nie chcemy oglądać w lesie ciężkiego sprzętu czy zrębów zupełnych. My zdajemy sobie sprawę z tego, że drewno jest i jeszcze długo będzie kluczowym surowcem pozyskiwanym przez leśników, ale w lesie aglomeracyjnym będzie się to odbywało w inny sposób – podkreśla Robert Suligowski z komitetu „Ratujmy Las Mokrzański”. Dodaje, że komitet czeka jeszcze na domknięcie uzgodnień dotyczących PUL, ale już dziś współpracuje choćby ze Strażą Leśną, m.in. informując o osobach korzystających z lasu niezgodnie z prawem. – W przyjętym zarządzeniu jest sporo rozwiązań, które zastosowaliśmy przy okazji sporu o Las Mokrzański. Negatywnie oceniam jednak to, że dokument pozostawia inicjatywę w rękach nadleśniczego. To on zadecyduje, kogo do rozmów zaprosić i jak je prowadzić. Od niego będzie wiele zależało, a przecież można byłoby wprowadzić niezależnego mediatora.

Damian Zieliński chciałby widzieć owoce zarządzenia, nad którym pracował z zespołem specjalistów. – Jednak dochodzą do mnie sygnały, że zdaniem wielu osób zarządzenie ma być stosowane wprost, a tak nie musi być. Wytyczne są zbiorem najlepszych rozwiązań możliwych do zastosowania w konkretnym przypadku. Pamiętajmy, że to nadleśniczy prowadzi gospodarkę leśną i odpowiada za stan lasu. Jest to obowiązek ustawowy. Obawiam się, że osobom, dla których oprotestowywanie prac leśników jest metodą na zdobycie popularności w lokalnym środowisku, po prostu nie będzie zależało na porozumieniu z leśnikami.

 

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij