Kilkanaście betonowych basenów ze świeżą i dobrze natlenioną wodą przez najbliższe trzy miesiące będzie domem dla młodych raków. Każdą zamieszkują dwie samice raków szlachetnych lub błotnych, które przez prawie dziewięć miesięcy pod odwłokiem noszą nawet 500 jajeczek. Po wylęgu młode raki będą żyły w cieplarnianych warunkach, zmieniając pancerz na większy. Po tym czasie zostaną wypuszczone na wolność. Przez ponad 20 lat w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, gdzie znajduje się centrum „zaraczenia” wód środkowo-wschodniej Polski, na świat przyszło kilkadziesiąt tysięcy raków. To robi wrażenie, jednak dr inż. Witold Strużyński z Katedry Biologii Środowiska Zwierząt  SGGW, który zarządza projektem czynnej ochrony raków, nie jest optymistą. – Nigdy nie doprowadzimy do tego, aby populacja naszych skorupiaków była stabilna. Po drodze jest zbyt dużo wilczych dołów mogących zniweczyć nasz wysiłek – podkreśla dr Strużyński. Jednym z nich, który od jakiegoś czasu spędza specjaliście sen z powiek, jest zmiana klimatu i związane z tym wysychanie zbiorników i strumieni.

 

Rak rakowi nierówny

Jeszcze do XIX wieku w polskich wodach żyły jedynie dwa gatunki raków –szlachetny i błotny. Ten pierwszy, zwany rzecznym lub szewcem, uznany za barometr czystości wód, występuje w dobrze natlenionych rzekach lub strumieniach. Jego kuzyn, rak błotny lub stawowy (znany jako krawiec), na miejsce życia wybiera zbiorniki ze stojącą wodą i lekko zamulonym dnem. Chociaż jest przybyszem znad basenu Morza Kaspijskiego, to po 200 latach bytności w Europie Środkowej jest uznawany za rodzimy.

Parafrazując znane porzekadło, „rak, jaki jest, każdy widzi”. Raki należą do dziesięcionogów, czyli skorupiaków mających aż pięć par odnóży, z czego pierwsza para jest przekształcona w duże szczypce. Kolejne – szczękonóża, chwytają pokarm i są uzbrojone w malutkie szczypce, które ułatwiają manipulowanie zdobyczą. Na odwłoku znajdują się również wyrostki kopulacyjne i pływne. U samic te ostatnie, pływne, pełnią bardzo istotną rolę – to do nich przyczepiają się jaja z młodymi, które wyglądają jak maleńkie winogrona. Równie charakterystycznym elementem budowy zwierząt jest okrywający ciało pancerz podzielony na głowotułów i odwłok oraz telson – ostatni fragment odwłoka przypominający wachlarz.

          Na tym podobieństwa się kończą. Szczypce tych pierwszych zwykle są masywniejsze i od spodu przybierają czerwoną barwę, chociaż zdarzają się osobniki o błękitnej barwie (wtedy w pancerzu dominuje barwnik o nazwie cyjanokrystalina). Raki błotne mają jaśniejsze ubarwienie od szlachetnych kuzynów.

          Jak zauważa dr Strużyński, zdecydowanie atrakcyjniej prezentują się raki sprowadzone do Polski z Ameryki Północnej: sygnałowy, luizjański czy pręgowany. Każdy z tych gatunków jest uznany za obcy i inwazyjny, czyli zagrażający nie tylko populacji naszych skorupiaków, lecz także innym zwierzętom zamieszkującym dane siedlisko. Cechą charakterystyczną raków sygnałowych jest widoczna jasna plamka na wierzchu szczypiec, tuż obok kciuka. Raka pręgowanego od pozostałych gatunków odróżniają „stylowe” czerwone pręgi na odwłoku. W polskich wodach zaobserwowano również niebieskie osobniki, te jednak nie mają pasów.

Wzrok przyciąga czerwony, nakrapiany rak luizjański, do niedawna trzymany jedynie w akwariach. Osobniki przybierają także barwę pomarańczową, czerwoną, białą lub odcienie niebieskiego. Gatunkiem, który stosunkowo niedawno pojawił się europejskich wodach, jest rak marmurkowy. Jego charakterystyczną, zewnętrzną cechą jest pancerz w marmurkowy, mozaikowy wzór. Niech jednak atrakcyjny wygląd nikogo nie zmyli – przez sprowadzone gatunki nasze skorupiaki wycofują się rakiem.

 

Pasażer na gapę

Jak to się stało, że rodzime gatunki stawonogów są w odwrocie? Wszystko zaczęło się od błahego wydarzenia w jednym z włoskich portów. W 1860 roku załoga cumującego tam statku, który przypłynął z Ameryki Północnej, opróżniła komory balastowe. Razem ze zgromadzoną wodą do europejskich wód trafili pasażerowie na gapę – zarodniki grzyba Aphanomyces astaci, który powoduje raczą dżumę. Grzyb ten osadza się na pancerzu, a następnie jego strzępki wnikają do organizmu zwierzęcia. Z czasem zainfekowany skorupiak ulega paraliżowi, zdarza się, że wychodzi na ląd, gdzie zdycha.

W ciągu kilkudziesięciu lat populacja europejskich raków – błotnego i szlachetnego, zmniejszyła się o ponad 40 proc. – Już w latach 50. ubiegłego wieku zauważono, że z rakami nie dzieje się dobrze, pojawiały się głosy, że na dzikich stanowiskach coraz rzadziej można je zauważyć. Oprócz panoszącej się choroby problemem było też zanieczyszczenie przemysłowe, regulacja brzegów rzek, spuszczanie do nich ścieków komunalnych i tych pochodzących z rolnictwa. Niestety, zamiast zaprzestać, to wciąż prowadzono komercyjny odłów raków – opowiada dr Strużyński. Chociaż, jak zaznacza rozmówca, już nie w takiej ilości jak w latach 20. XX wieku, kiedy odłowy obu gatunków przekraczały 610 ton rocznie.

Panaceum na kurczenie się populacji rodzimych stawonogów było zastąpienie ich tymi zza oceanu. Z czasem okazało się, że to była niedźwiedzia przysługa. Przywiezione z Ameryki Północnej raki – pręgowany (chociaż ten trafił do Polski już w 1890 roku) i sygnałowy – były nosicielami raczej dżumy, na którą po setkach lat współistnienia z grzybem się uodporniły. Dziś na około dwóch trzecich obszaru Polski można spotkać jedynie raka pręgowanego, który rośnie dwa razy szybciej niż nasz błotny i szlachetny. Ponadto gatunki obce są odporniejsze na zanieczyszczenie i niedotlenienie wody, są także oportunistami żywieniowymi – nie gardzą roślinami, innymi skorupiakami, larwami owadów czy rybami.

Niestety, w przypadku historii raków okazało się, że lubi się ona powtarzać. Do naszych wód trafiły dwa kolejne gatunki – luizjański i marmurkowy. Pierwsze wzmianki o stwierdzeniu „na wolności” tego drugiego pochodzą z początków XXI wieku. Początkowo rak marmurkowy trafił do domowych akwariów jako ozdoba, która z czasem stała się dosyć kłopotliwa. –To jest prawdziwy fenomen. U tego gatunku populacje tworzą wyłącznie samice, które rozmnażają się dzieworodnie. Jedna samica w ciągu kilku miesięcy dochowuje się nawet kilkuset kolejnych płodnych samic. Hodowcy zaczęli pozbywać się tych nadmiarowych – opowiada dr Strużyński. Natomiast rodzime gatunki raków dojrzałość płciową osiągają dopiero w trzecim roku życia.

 

 W poszukiwaniu siedlisk

Ostatnio dr Strużyński coraz częściej ogląda zbiorniki i strumienie na terenie Zespołu Parków Krajobrazowych Województwa Łódzkiego. Wcześniej na mapie jego poszukiwań nowych stanowisk był parki krajobrazowe Mazowsza i Śląska oraz nadleśnictwa Siewierz i Garwolin. W ramach takich wizyt typowane są stanowiska do wpuszczenia młodych raków. Na terenie parków krajobrazowych wskazano kilkadziesiąt miejsc, gdzie raki były widziane. – Jednak było to 30–40 lat temu, od tego czasu cieki bardzo się zmieniły, wyregulowano brzegi, obniżył się poziom wody lub bobry, których jest coraz więcej przekształciły strumień w „staw zupę”– wyjaśnia.
          W trakcie typowania nowych siedlisk oprócz kontroli podłoża i brzegów czy czystości i natlenienia wody ważna jest także obecność organizmów wskaźnikowych. To one – chruściki, kiełże, małże, wypławki białe i czarne czy larwy jętek – podpowiadają, czy warunki w typowanym miejscu są stabilne. Jednak nawet idealne warunki czasami to za mało. - Są odcinki, gdzie są całe kolonie raków, które kopią swoje norki, a za kilka metrów, mimo że warunki są identyczne, nie ich w ogóle - opowiada ekspert. Od lat 90. ubiegłego wieku dr Strużyński około 30 razy wpuszczał do przebadanych siedlisk raki. Beata Waluś, kierownik Zespołu ds. Kozienickiego Parku Krajobrazowego, gdzie także wypuszczano raki, podkreśla, że wstępne prace badawcze dotyczące sytuacji raków w puszczy rozpoczęły się w 1999 roku. Wtedy w puszczańskich ciekach zinwentaryzowano cztery populacje, do nich były wypuszczane raczki, które wylęgły się w uczelnianej wylęgarni.

Po kilku latach KPK uzyskał środki na wybudowanie własnej wylęgarni. – W ramach czynnej ochrony wzmacniamy lokalne „puszczańskie” populacje materiałem zaraczeniowym, wyhodowanym w wylęgarni. Od 2011 roku wsiedlono 9 619 raków szlachetnych oraz 4 562 błotnych. Zasiedlone akweny są okresowo monitorowane podczas odłowów kontrolnych – wyjaśnia Beata Waluś i nie ukrywa, że ma nadzieję na odtworzenie pogłowia raka szlachetnego w Kozienickim Parku Krajobrazowym.

Dr Strużyński jest zaangażowany w tworzenie mateczników w katowickim Nadleśnictwie Siewierz. Rzecznik nadleśnictwa Sławomir Cichy pamięta, że „za dzieciaka biegał z kolegami na raki”, teraz, jak dodaje, jest ich jak na lekarstwo. W 2020 roku nadleśnictwo rozpoczęło prace, aby znowu zaraczyć Śląsk. Do oczka wodnego, które powstało przy nadleśnictwie wpuszczono jedynie chronione żółwie błotne, później dołączyły do nich raki błotne. – Po pierwszym okresie lęgowym mieliśmy w zbiorniku około 1,5 tys. młodych raków. Okazało się, że to jednak jest za mało, aby je wypuścić do dzikich siedlisk. Dlatego dopiero w tym roku trafią do wcześniej wytypowanych siedlisk – mówi Cichy. Raki błotne znajdą nowe domy w stawach nadleśnictw Siewierz i sąsiedniego Rudziniec. Zbiorniki, których cześć powstała w ramach programu retencji, znajdują się w miejscach oddalonych od głównych szlaków, a Straż Leśna odstrasza amatorów wędkarstwa. Zarówno Sławomir Cichy, jak i dr Strużyński podkreślają, że samo znalezienie miejsca to dopiero początek, znacznie więcej wysiłku wymaga utrzymanie stabilnych populacji raków. – To jest trochę taka donkiszoteria – kwituje dr Strużyński.

Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij