Podziemne umocnienia i naziemne fortyfikacje to nie tylko niemi świadkowie dawnych bitew i potyczek. To także miejsca, gdzie znajdują schronienie rzadkie gatunki ssaków, płazów i owadów. Historia i przyroda osiągają w lesie intrygującą symbiozę. 

Ścieżką wzdłuż bunkrów 

Jeden z bardzo ciekawych szlaków prowadzących po dawnych umocnieniach z dwóch światowych wojen znajduje się na terenie olsztyńskiego Nadleśnictwa Spychowo. To fortyfikacje Szczycieńskiej Pozycji Leśnej, czyli linia obronna dawnych Prus Wschodnich przecinająca Puszczę Piską. Ścieżka biegnąca leśnymi ostępami ma prawie 5 km długości. Warto wiedzieć, że wyprawę śladami fortyfikacji rozpoczniemy i zakończymy w miejscowości Połom, gdzie na parkingu będzie można zostawić samochód. 

Szlak ma już kilka dobrych lat, gdyż nadleśnictwo utworzyło go w 2016 roku. I od tamtej pory cieszy się niesłabnącą popularnością. Niektórzy porównują atrakcje, jakie zapewnia, do wizyty w Wilczym Szańcu w Gierłoży czy do dawnej kwatery głównej niemieckich wojsk lądowych w Mamerkach, co – jak twierdzą spychowscy leśnicy – jest dość komiczne, ich schrony bowiem to nieporównywalnie mniejsze umocnienia polowe. Być może turystów urzekają spokój tego miejsca i możliwość samodzielnego zwiedzania. – Zaczęło się od tego, że poprosiliśmy fachowca, aby nam te bunkry opisał. Powstało kompletne opracowanie oparte na literaturze i inwentaryzacji terenowej, które sporządził leśnik i miłośnik historii Waldemar Ostrowski. – wspomina Maciej Ligocki, zastępca nadleśniczego Nadleśnictwa Spychowo. – Wytyczyliśmy ścieżkę, którą udało się zamknąć w formie pętli. Idąc nią, poznamy typowe obiekty Szczycieńskiej Pozycji Leśnej – dodaje. 

Budowle, na które natrafimy na wyznaczonym przez leśników szlaku, pochodzą z lat 1901–1944. To daje turystom możliwość prześledzenia zmian wprowadzanych w fortyfikacjach w okresie pierwszej i drugiej wojny światowej. – Wytyczając trasę, chcieliśmy wciągnąć ludzi do lasu. I to się udało. Jeszcze parę lat temu tam gdzie nie było śladu przejścia turystów, dziś widać regularną ścieżkę. Ludzie za naszym pomysłem głosują nogami – mówi zastępca nadleśniczego. Trasa jest bardzo dobrze oznakowana według standardów PTTK. Nie trzeba więc mieć mapy czy kompasu, żeby się na nią wybrać. Warto jednak wziąć ze sobą latarkę i coś odstraszającego komary, które upodobały sobie zwłaszcza największy ze znajdujących się tu schronów.

Na Szczycieńskiej Pozycji Leśnej można na przykład zobaczyć tak zwane kochbunkry, potocznie nazwane garnkami Kocha (pojedyncze, umocnione stanowiska strzeleckie), a także schron bojowy oraz schrony bierne, które ochraniały piechotę przed ostrzałem artyleryjskim, lub przejść rowem przeciwpancernym z 1944 roku. Przy każdym obiekcie znajdują się tablice, które opisują funkcjonowanie tych budowli. – Wizualizacja zamieniła betonowe konstrukcje w żywą historię. Świetnie ukazane są instalacje grzewcze, wentylacyjne, filtrujące, odwadniające, a także drogi ewakuacyjne. Dokładnie widać, jak funkcjonowała obsada tych obiektów, czyli to, w jaki sposób żołnierze musieli się w tych konstrukcjach pomieścić – opowiada Maciej Ligocki. 

Na zwiedzenie całości trzeba sobie zarezerwować około dwóch godzin. – Mamy też ciekawostkę historyczną związaną z tymi konstrukcjami. Okazuje się, że wielka światowa historia zahaczyła i o nasze Spychowo – mówi zastępca nadleśniczego. – Obradująca w Paryżu międzynarodowa komisja rozjemcza stwierdziła naruszenie postanowień traktatu wersalskiego. Chodziło wtedy o tutejsze fortyfikacje, a konkretnie przebudowanie przez Niemcy dawnych murowanych blockhausów na nowoczesne żelbetonowe konstrukcje oraz pobudowanie dodatkowych obiektów, co było wówczas zakazane. I w Paryżu debatowano o problemach w Spychowie – słyszę od Macieja Ligockiego. 

Podobne poniemieckie fortyfikacje można także zwiedzać w Nadleśnictwie Orneta. Konstrukcje należą do tzw. Trójkąta Lidzbarskiego. Tutaj ścieżka historyczna przygotowana przez leśników ma długość 3 km i prowadzi wzdłuż kilkunastu schronów bojowych.

 

Żelbet, historia i nietoperze_1

Nietoperze chętnie wybierają bunkry na zimowiska, dlatego niewskazane jest odwiedzanie takich budowli w tym czasie.

(Fot. Malwina Sokołowska)

 

Udostępnić, czyli wydzierżawić

Schrony bojowe oraz inne fortyfikacje z okresu do końca drugiej wojny światowej podlegają nadzorowi konserwatora zabytków. Z wielu względów ich stan jest bardzo różny. Bywają takie, które zachowały się w bardzo dobrym stanie technicznym, ale są też obiekty niebezpieczne, o dużym stopniu zużycia technicznego, których eksploracja jest ryzykowna, grożąca utratą życia lub zdrowia. Ukryte w ziemi, porośnięte trawą oraz otoczone drzewami zagłębienia terenowe, gruzowiska, pręty zbrojeniowe czy też słabo widoczne same obiekty są dość problematyczną sprawą. 

Nadwyrężone czasem czy wręcz zniszczone w wyniku ludzkiej głupoty fortyfikacje muszą być zabezpieczane przez leśników. Żeby nie zamykać tych obiektów przed zwiedzającymi, a jednocześnie ograniczać ryzyko wypadku, nadleśnictwa decydują się na dzierżawę najciekawszych i najlepiej zachowanych. Taka wojskowa budowla ma szansę na zaistnienie na mapach turystycznych atrakcji dzięki stowarzyszeniom oraz pasjonatom specjalizującym się w tematyce fortyfikacji. Dobrze wiedzą o tym w lubuskim Nadleśnictwie Sulechów, przez teren którego przechodzi południowa część linii Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. 

Międzyrzecki Rejon Umocniony jest jednym z najciekawszych i największych podziemnych systemów obronnych świata, stworzonym w latach 1934–1944 przez Niemców do ochrony wschodniej granicy Rzeszy. Długość korytarzy szacuje się na ponad 30 km! – Nie mamy aktualnie tak ciekawie przedstawionych i opisanych obiektów, jak te znajdujące się w Pniewie, czyli środkowej części linii umocnień. W naszym nadleśnictwie znajdziemy głównie liniowe elementy fortyfikacji, mosty zwodzone oraz podziemne schrony bojowe o różnym stanie zachowania. Łącznie obiektów jest około trzydziestu. Dostęp do nich jest wolny – słyszę od Jarosława Pańczuka, sulechowskiego nadleśniczego. 

Obiekty te, jak wyjaśnia nadleśniczy, przyciągają różne grupy – od profesjonalistów, którzy wiedzą, jak się zachować, przez zwykłych turystów, grzybiarzy czy nawet wędkarzy, ponieważ budowle te często oparte są także na ciekach wodnych. – Niestety, pośród odwiedzających trafiają się również osoby nierozważne i nieświadome istniejących zagrożeń. Dlatego też tak ważne jest, aby uszkodzenia, które zagrażają życiu i zdrowiu ludzi, należycie zabezpieczać. Znakujemy wówczas takie obiekty między innymi odpowiednimi tablicami ostrzegawczymi – wyjaśnia nadleśniczy Pańczuk.  

Nadleśnictwo Sulechów postanowiło wydzierżawić jedną z najciekawszych i zarazem największych budowli w południowej części MRU, jaką jest schron bojowy, tak zwany Panzerwerk, oznaczony jako Pz.W. 598. Obiekt ma w swej bryle jedyną w Europie zachowaną w stanie nienaruszonym kopułę pancerną starego typu 2P7. 

Podziemne umocnienia i naziemne fortyfikacje to miejsca schronienia rzadkich gatunków zwierząt.

 

Obecnie nadleśnictwo pracuje nad procedurą przetargu na jego dzierżawę. Podmiot, który wygra postępowanie przetargowe, będzie zobowiązany zagospodarować i zabezpieczyć obiekt (nad pracami pieczę będzie sprawował konserwator zabytków) i w zależności od zaakceptowanego wcześniej przez nadleśnictwo pomysłu na dany schron (tzw. programu funkcjonalnego) będzie mógł w ramach dzierżawy prowadzić działalność turystyczno-edukacyjną. 

– Chcemy, aby w pobliżu powstała ścieżka edukacyjna, parkingi, może też i ścieżka rowerowa. Ze strony nadleśnictwa zapewnimy również dostęp do dróg leśnych. Mamy nadzieję, że infrastruktura turystyczna związana z dzierżawionym obiektem będzie prowadziła do sąsiednich nadleśnictw, co pozytywnie wpłynie na odtworzenie tego historycznego szlaku – opisuje projekt nadleśniczy.

Jednak przeznaczony do dzierżawy Pz.W. 598 jest nie tylko pozostałością systemu umocnień, ale także znanym wśród specjalistów siedliskiem nietoperzy. Dlatego prace, jakie będą w nim prowadzone, muszą uwzględniać również i jego przyrodnicze walory. – Wspólnie z Lubuskim Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków, regionalną dyrekcją ochrony środowiska oraz specjalistami z dziedziny turystyki i fortyfikacji przygotowywana jest szczegółowa specyfikacja warunków dzierżawy. Dzierżawca weźmie odpowiedzialność zarówno za ochronę tej budowli jako obiektu zabytkowego, jak i jego walorów przyrodniczych. Będzie musiał także zadbać o bezpieczeństwo zwiedzających wewnątrz, jak i na zewnątrz budowli – wyjaśnia Jerzy Kołpowski, sekretarz nadleśnictwa. 

Nie budź nietoperza 

Dbałość o przyrodę to jedna z najważniejszych rzeczy. Bunkry są dla nietoperzy miejscem hibernacji. Dlatego w okresie jesienno-wiosennym, czyli od października do kwietnia, nie powinno się wchodzić do takich budowli. 

– Zazwyczaj ten czas uwzględnia się we wszystkich obiektach, które mają trasy turystyczne. Wtedy na ogół nie są udostępniane – mówi badający nietoperze dr hab. Grzegorz Leśniewski ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Problem pojawia się wówczas, gdy ssaki zimują w bunkrach oraz fortyfikacjach, do których można wejść. – Niewskazane jest odwiedzanie takich obiektów zimą. Jeżeli jednak już tam wchodzimy, musimy uważać, żeby nie kierować w stronę hibernujących zwierząt latarek. Zbyt częste wizyty i padające na nietoperze sztuczne światło mogą je rozbudzić. A każde wybudzenie oznacza dla nich dużą stratę energetyczną – wyjaśnia naukowiec. 

Hibernując, nietoperze bazują bowiem na zapasach tłuszczu zebranego latem, które muszą im wystarczyć aż do początku wiosny. Właśnie ze względu na spokój tych ssaków niektóre bunkry zostały całkowicie zamknięte dla zwiedzających. Tak stało się na przykład z Atomową Kwaterą Dowodzenia leżącą obecnie na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego. Jej budowę rozpoczęto w latach 60. ubiegłego wieku, a prace trwały aż przez następne 20 lat. Kwatera miała służyć jako stanowisko dowodzenia w razie wybuchu wojny atomowej. W 2017 roku decyzją parku wszystkie naziemne budowle zostały zburzone, a podziemne przeznaczono na siedliska dla nietoperzy. O nowych mieszkańcach bunkrów informuje mural przedstawiający gacka wielkoucha, czyli brunatnego, wymalowany na zamkniętej bramie wjazdowej do podziemnej kwatery. 

 

Wybierając się na zwiedzanie podziemnych budowli czy jaskiń, należy pamiętać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa.

(Fot. Tomasz Dębiec)

Żelbet, historia i nietoperze_2

 

Bezpieczeństwo, jaskinie i pająki 

Wycieczki po podziemnych fortyfikacjach są trochę jak wyprawa do jaskini. Dlatego warto pamiętać o podstawowych zasadach, jakie obowiązują w takich miejscach. Zwłaszcza tam, gdzie po opuszczonych bunkrach nie oprowadza nas przewodnik, a podziemną wyprawę organizujemy sami. – Przede wszystkim do takich miejsc nie wchodzimy w pojedynkę. Ze względów bezpieczeństwa zawsze powinny iść dwie, a najlepiej trzy osoby. W razie wypadku jedna z nich zostaje z poszkodowanym, a trzecia organizuje pomoc – tłumaczy Tomasz Saliński, speleolog, który doskonale zna zasady postępowania podczas podziemnych wypraw. – Zostawmy także informację, dokąd idziemy i o której godzinie powinniśmy wrócić. Za każdym razem trzeba też zrobić wywiad, czy ktoś już był w miejscu, do którego się wybieramy, czy przejście jest bezpieczne. Taka wycieczka nie musi skończyć się źle i pewnie rzadko się tak kończy. Warto jednak być przezornym – podsumowuje. 

Sympatycy podziemnych spacerów, niekoniecznie organizowanych w bunkrach, powinni odwiedzić Jurę Krakowsko-Częstochowską. Natrafią tam na dużo ciekawych jaskiń. Słowem – dla każdego coś miłego. Znajdą się takie, które można zwiedzać rodzinnie, gdyż te są oświetlone, bezpieczne i przystosowane do przyjmowania wycieczek. Trafią się również dzikie i niebezpieczne. Na te ostatnie szczególnie trzeba uważać. 

Tereny Jury jak własną kieszeń zna Artur Troncik, detektorysta z Siemianic Śląskich, który oprócz tego, że poszukuje skarbów, bardzo dużo czasu spędza w jaskiniach. – Sporo jest bezpiecznych i łagodnych jaskiń, które przyjemnie się zwiedza. Za to w tych mniej zbadanych trzeba bardzo uważać, bo może się zdarzyć, że nagle pod naszymi stopami otworzy się przepaść – ostrzega Troncik. 

Na bardziej zaawansowane jaskiniowe wyprawy koniecznie trzeba wyposażyć się kask. Kolejną rzeczą jest ubiór. – Nie warto wchodzić pod ziemię w drogich ubraniach przeznaczonych na wycieczki górskie, bo momentalnie można je zedrzeć. Dobrze jest mieć kombinezon, najlepiej z kordury, który zabezpieczy nas przed wodą i błotem. I którego nie będzie nam żal – wylicza z kolei Tomasz Saliński. 

I na koniec ostatnia rada. Uwaga na pająki. W jaskiniach Jury Krakowsko-Częstochowskiej żyje sieciarz jaskiniowy, którego ukąszenie porównywalne jest z użądleniem osy lub pszczoły. Pająk upodobał sobie również stare sztolnie oraz ciemne piwnice. O tym, jak dotkliwe może być spotkanie z tym małym jaskiniowym mieszkańcem, przekonał się Artur Troncik. – Przeczołgiwałem się po kamieniach, gdy nagle poczułem silny ból w udzie. Z początku byłem przekonany, że użądliła mnie pszczoła, ale to był sieciarz. Musiałem się na nim położyć podczas przeciskania w jaskini. Udo bolało przez dwa dni – opowiada Troncik. 





Portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie.
Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Akceptuję politykę prywatności portalu. zamknij